Jak odgruzowywałam przestrzeń życiową

Co jakiś czas wpadam w manię porządkową. Zaczęło się od oglądania brytyjskiego programu „Perfekcyjna Pani Domu” (polska wersja jest beznadziejna, pod każdym względem). Prowadząca Anthea Turner pokazywała sposoby na posprzątanie i odgruzowanie domu. Nie mogłam uwierzyć, ile ludzie mogą mieć gratów pochowanych nie tylko w pokojach, ale przede wszystkim w garażach, piwnicach i na strychach. I tak zaczęłam porządkować swoje graty. Najpierw tylko sprzątałam, potem zaczęłam stopniowo dojrzewać do wyrzucania rzeczy.

ETAP 1:
Mniej kupuj!

Brzmi niewykonalnie prawda? Też tak myślałam. Tym bardziej, że ja należę do rodzaju tych szybko uzależniających się. Na szczęście tak szybko jak się uzależniam tak szybko potrafię z dnia na dzień właściwie uzależnienie porzucić. 

Miałam manię kupowania kosmetyków. Zwłaszcza tych w rodzaju Avon czy Oriflame, szybko, łatwo i z dostawą do domu. Efekt? Tony perfum, kremów, balsamów, żeli pod prysznic. I problem żeby to zużyć. I tak pewnego dnia, jakieś dwa lata temu, jak patrzyłam na te moje ponad dwadzieścia buteleczek perfum (nie przerażajcie się, część dostałam, nie kupiłam) powiedziałam sobie DOŚĆ! I wbrew pozorom okazało się to mega łatwe. Dzisiaj doszłam do tego, że wszelkie katalogi przeglądam beznamiętnie i nie jest w stanie przyciągnąć mojej uwagi nic, co w danej chwili nie jest mi rzeczywiście potrzebne.  Obecnie posiadam trzy buteleczki perfum, lepszej jakości, przez co mogę używać ich oszczędniej, a więc na dłużej wystarczają. Mam konkretne ulubione marki podstawowych kosmetyków, szampony, żele, balsamy, nawet pastę do zębów, kupuję zawsze tej samej firmy. Poza tym zakupy robię w drogeriach, dzięki temu kupuję mniej, bo produkty nie pchają mi się same w ręce. Lakiery do paznokci posiadam dwa, jeden neutralny – beżowy lub coś podobnego, a drugi klasyczny czerwony,  dwie kredki do oczu – czarną i brązową, a więc też klasyka. Bo musicie wiedzieć, że ja w ogóle klasyczna bardzo jestem pod każdym względem – makijażu, ubrania, wystroju wnętrz, łączne z meblami. Biblioteczka też marzy mi się klasyczna, od podłogi po sufit, z ciemnego drewna, dębowa to w ogóle szczyt marzeń i najlepiej z drabinką taką na szynach co to się przesuwa wzdłuż półek.

ETAP 2:
Ceń jakość!

Jak już udało mi się wcielić w życie minimalizm w dziedzinie kosmetyków, drugi etap stanowiły ubrania. Najpierw ograniczyłam zakupy. Tylko to co jest mi w danej chwili potrzebne. Czyli zaczyna się jesień, zaglądam do szafy, nie mam ciepłego swetra i butów – kozaków (muszę mieć dwie pary, jedne lżejsze, drugie ocieplane na zimę i koniecznie właśnie kozaki, takie pod kolano, w krótszych butach po prostu marznie mi noga), buszuję więc po sklepach tak długo aż znajdę odpowiedni sweter i buty, spełniające moje wymagania estetyczne, kolorystyczne, jakościowe i najlepiej jeszcze cenowe. Ale cena zwłaszcza w przypadku butów ma dla mnie najmniejsze znaczenie. Nauczyłam się, że lepiej kupić droższe, dobrej jakości (choć to nie zawsze idzie w parze niestety) i nosić je przez kilka sezonów, niż kupić tanio i wyrzucić po jednym sezonie. Ta zasada tyczy się zresztą nie tylko butów, ale również ubrań do długotrwałego noszenia, czyli płaszczy, trenczy, kurtek, a także dżinsów i ubrań wyjściowych.

ETAP 3:
Wyrzuć to czego nie używasz!

Ten etap właściwie powinien nastąpić na samym początku, ale wiecie, że u mnie zawsze jest w innej kolejności niż powinno. Tak więc najpierw ograniczyłam zakupy, a potem dopiero przejrzałam szafę i wyrzuciłam to czego nie noszę. A zrobiłam to tak naprawdę pod wpływem książki Jennifer L. Scott „Lekcje Madame Chic” [Recenzja]. W sumie zmiana kolejności nie była taka zła, bo miałam już trochę lepszych gatunkowo ubrań, więc nie żal było mi pozbyć się tych starszych. I okazało się, że taka niewielka ilość, która pozostała mi wystarczy, a i łatwiej jest mi skomponować strój na każdą okazję. Najwięcej mam letnich koszulek, ale w tym przypadku stosuję zasadę 1-2 sezony noszenia, a więc staram się kupować je tanio.

W każdej dziedzinie przyjmuję zasadę Antheii, że jeśli nie używałam czegoś przez ostatni rok, nie jest to pamiątka i nie wiążą się z tym żadne wspomnienia czy sentymenty, znaczy się niepotrzebne i można wyrzucić. I dotyczy to ubrań, kosmetyków i wszelakich pierdółek, typu kupiłam bo ładne, a teraz leży. Podobną zasadę stosuję przy selekcji książek – PATRZ TUTAJ.

Wszystkim, którzy chcą w ten sposób posprzątać swoją przestrzeń życiową polecam:

1.    „Perfekcyjna Pani Dom” wersja brytyjska – wystarczy obejrzeć 2-3 odcinki, by móc ogarnąć przedstawiany tam system i stworzyć swój własny. Nie oszukujmy się, postępowanie dokładnie tak samo jak bohaterki programu, czy ślepe podążanie za wskazówkami prowadzącej nie rozwiążą waszych problemów. Stwórzcie swój własny styl życia i otoczcie się tym co lubicie. Nie musicie mieć tony koszyków (uwielbianych przez Anthea), czy pudełek z Ikei – te akurat polecam, tanie i pakowne, tylko nie przesadzajcie. Wystarczy, że będziecie mieć wizję tego co chcecie osiągnąć. I przede wszystkim działajcie powoli. Nie musicie uporządkować wszystkiego w jeden dzień, wprowadzajcie plan stopniowo. Mnie to zajęło ponad rok.

2.    „Lekcje Madame Chic” Jennifer L. Scott – świetna książka, która pokaże jak stworzyć własną szafę teoretycznie słynne 10 elementów, w praktyce chodzi o uporządkowanie tego co macie i łatwe stworzenie kilku zestawów ubrań, a nie posiadanie tony wypadających z szafy ciuchów, w których trudno się połapać. Dostępne są również filmiki autorki na youtube, gdzie pokazuje własną szafę.

3.    http://styledigger.com/ – ostatnio jeden z moich ulubionych blogów i inspiracja w dziedzinie slow fashion. Bloga Joanny Glogazy odkryłam jakieś 3-4 miesiące temu i jestem zachwycona tym co tam znajduję. Polecam zwłaszcza zakładkę slow fashion, gdzie znajdziecie manifest, zasady rozsądnych zakupów i wiele innych przydatnych rzeczy. Sama zaczęłam korzystać z tych pomysłów i jestem mega zadowolona.

CDN…