Jeszcze się kiedyś spotkamy – Magdalena Witkiewicz

Jeszcze się kiedyś spotkamy – Magdalena Witkiewicz

Moi dziadkowie przeżyli wojnę. Kiedy byłam mała dziadek na dobranoc opowiadał mi historie wojenne – wyrzucałam go wtedy z pokoju, bo nie lubiłam tych strasznych opowieści (teraz myślę, że to był sposób rodziców, żebym szybko poszła spać). Kiedy chodziłam już do szkoły słuchałam nieco uważniej, ale pamiętam jedynie jakieś fragmenty. Nieco lepiej zapamiętałam historie opowiadane przez babcię, bo w nich oprócz naprawdę koszmarnych przeżyć pojawiały się też szalone rzeczy (babcia generalnie była szalona i ogromnie żałuję, że pradziadek nie zgodził się, żeby studiowała prawo – byłaby świetnym prawnikiem), jak np. wskakiwanie do jadących pociągów. Ale jednej historii nie słyszałam nigdy – jak się poznali, nie wiem. Czy to było jeszcze podczas okupacji, czy później. Teraz się niestety już nie dowiem. Wojennych historii miłosnych jest mnóstwo. Nie wszystkie kończą się happy endem. Ale wątpię, by ich bohaterowie żałowali choćby jednej wspólnej chwili. Nawet jeśli później wszystko stracili. Taką właśnie wojenną miłością, a właściwie to jeszcze przedwojenną darzyli się Adela i Franciszek oraz Joachim i Rachela. W sierpniu 1939 roku z optymizmem patrzyli w przyszłość, swoją wspólną przyszłość. Nie wiedzieli jeszcze wtedy jak trudne będą te lata przed nimi. Wystawiona na próbę miłość, przyjaźń i zaufanie. Podział na Polaków, Żydów, Niemców. Lepszych i gorszych. Wiele z tych przekonań pokutuje do dziś. Wtedy wybór był jeden przetrwać i nie nam osądzać tych, którzy wtedy przed takim wyborem stanęli.

Nowa powieść Magdaleny Witkiewicz pachnie niezapominajkami. I dobrą herbatą. Historia piątki przyjaciół Franciszka, Adeli, Joachima, Adeli i Janka otula kocem i grzeje wspomnieniami. Choć przyszło im żyć w trudnych czasach, zmierzyć się z problemami, do których nie dorośli (choć czy można w ogóle ‘dorosnąć’ do wojny?) starają się po prostu żyć i nie tracić wiary. Wiary w to, że „Jeszcze się kiedyś spotkamy”. Wydawałoby się, że w czasach okupacji nie powinny się liczyć drobne sprawy, że najważniejsze to przetrwać, znaleźć coś do jedzenia, mieć gdzie spać. Tymczasem bohaterowie pokazują, że próbują normalnie żyć. W czasie wojny ludzie też się zakochują, pobierają, rodzą się dzieci. Obok bombardowań, zniszczenia, strachu toczy się codzienność. Franciszek i Adela piją herbatę z filiżanek w niezapominajki, Joachim i Rachela żyją swoim szczęściem w nadziei, że nikt ich nie rozdzieli pomimo narodowości – on Niemiec, ona Żydówka. Ich rodzice, każde na swój sposób próbują ratować symboliczny dom – takie codzienne rytuały, normalne życie, zwykłość w tej niezwykłej sytuacji, z którą przyszło im się zmierzyć.

Magdalena Witkiewicz odrobiła zadanie domowe. Napisała powieść, w której znakomicie przedstawiła obraz wielonarodowościowego społeczeństwa przedwojennego i wojennego Grudziądza. Społeczeństwa, w którym liczył się twój charakter, a nie pochodzenie, gdzie istniała miłość i przyjaźń ponad podziałami, a wpisanie na folkslistę nie zawsze oznaczało zaprzedanie duszy wrogowi. Tutaj książka Witkiewicz odgrywa niespodziewaną rolę uświadamiania Polaków, że nie zawsze czarne jest czarne. Od lat przecież mówi się o przymusowej germanizacji mieszkańców Pomorza i terenów byłych Prus w okresie II wojny światowej. Ale jakoś już tak człowiek ma, że bardziej trafia do niego powieść obyczajowa niż suche fakty historyczne. Jak się je wplecie w zwyczajną historię o ludziach, a nie o wydarzeniach, to łatwiej nam w te fakty uwierzyć.

„Jeszcze się kiedyś spotkamy” to nie tylko wojenna opowieść. Akcja częściowo toczy się współcześnie, a bohaterką jest wnuczka Adeli – Justyna, która również przeżywa rozterki miłosne i rozłąkę z ukochanym, ale podyktowaną zupełnie innymi potrzebami. Porównanie sytuacji obu kobiet pokazuje, jak czyny przodków mogą wpływać na nasze decyzje. Chociaż sytuacja Justyny diametralnie różniła się od tej, w której znalazła się Adela, to kobiety podjęły podobne decyzje, aby czekać na swoich ukochanych. O ile decyzję Adeli rozumiem, to decyzja Justyny jest dla mnie trochę zagadką. Tak, tak wiem, miłość jest ślepa, nadzieja i tak dalej, ale mimo wszystko wiedziała na czym stoi, Adela nie wiedziała, żyła nadzieją.

Magdalena Witkiewicz napisała już wiele książek. Smutnych, wesołych, poważnych i tych zupełnie nie na serio. Jak dotąd najlepszą jej książką (moim zdaniem, ale też zdaniem wielu czytelniczek) była „Czereśnie zawsze muszą być dwie” – książka mocno wyczekiwana, której lektura zakończyła się błagalnymi prośbami o kontynuację. „Jeszcze się kiedyś spotkamy” stawiam na pierwszym miejscu, nie tylko wśród powieści Witkiewicz, ale w ogóle pośród polskiej literatury obyczajowej. Doskonale napisana, oddająca charakter czasów, w których toczy się akcja, ze znakomitym tłem historyczno – obyczajowym, ze szczególnym uwzględnieniem tła społecznego Grudziądza. Autorka sprawdziła nawet jaki film był grany w grudziądzkim kinie 15 sierpnia 1939 roku, kiedy pierwszy raz spotykamy naszych bohaterów. Nie dziwi mnie to, znając styl pracy autorki, gdzie research pełni ważną funkcję w procesie twórczym. Doceniam to przywiązanie do szczegółów i tak perfekcyjne ich odtworzenie, wiedząc, że książka powstała na podstawie historii rodzinnej Magdy Witkiewicz – postać Franciszka jest inspirowana dziadkiem autorki – Klemensem. Zagłębianie się w rodzinne tajemnice z pewnością nie było łatwą sprawą, po pierwsze kwestie techniczne, po drugie strona emocjonalna. Jednocześnie czasem jest tak, że pewnych sekretów lepiej nie odkrywać, pewnych prawd lepiej nie poznać, a wojna zamiotła pod dywan wiele spraw, o których ludzie woleli później zapomnieć.

„Jeszcze się kiedyś spotkamy” to piękna historia o miłości, nadziei, niespełnionych (a może jednak?) marzeniach. O przeciwnościach losu, które raz po raz są nam rzucane jak wyzwanie, by sprawdzić czy podołamy. O tęsknocie, nie tylko za drugim człowiekiem, ale również za życiem, zwykłym codziennym życiem, w którym dzielisz czas pomiędzy pracę, rodzinę, przyjaciół. Czasem zrobisz zakupy na obiad, czasem pójdziesz do kina, albo pojedziesz na wakacje. Powieść Witkiewicz wywołuje niesamowite emocje, trzyma serce czytelnika w swoich objęciach jeszcze długo po skończonej lekturze. Niezwykle trudno było mi napisać tę recenzję. Ciężko jest ubrać w słowa uczucia towarzyszące mi w trakcie poznawania historii Franciszka i Adeli, ale także Joachima i Racheli, bo nie ukrywajmy to właśnie ta wojenna część powieść wzbudza największe emocje i wywołuje wzruszenie i łzy. Najpiękniejsza powieść Magdaleny Witkiewicz będąca najlepszą formą hołdu, jaki autorka mogła złożyć swoim dziadkom.

Tekst powstał we współpracy z Magdaleną Witkiewicz i Wydawnictwem Filia