Strzały nad jeziorem

Solański został milionerem i mu się w głowie przewróciło. Kupił jakieś sportowe auto, mało, ciasne, kto to widział psa w tym wozić. I to jeszcze takiego jak Gucio. Ciuchy ma nowe, pasują do niego jak wół do karety, książek nakupował i po co, i na co? Chyba, żeby w tym ich małym mieszkanku nie było się już jak ruszyć.  I jeszcze doktor Dłutko na dokładkę – no na co to psa denerwować?

Na szczęście telefon od Róży zmienił wszystko. Oto na horyzoncie nowa przygoda. Co to Kwiatkowska znowu nawywijała, że trzeba ją ratować z opresji.  No cóż, każdemu może się zdarzyć wplątać w morderstwo, a Róża ma do tego szczególny talent. Solański z Guciem ruszają na ratunek, aż do Barlinka. Co ta Róża robi w tym Barlinku, strach się domyślać. I Solański rzeczywiście będzie miał mały problem z rozpoznaniem znajomej dziennikarki.

„Strzały nad jeziorem”, czyli trzecia część przygód sympatycznego kundelka Gucia i jego Pana, detektywa Solańskiego to kolejna dawka niezobowiązującej rozrywki.  Moje wymagania co do tej lektury nie były wielkie, po prostu miała bawić. I tak było. Czasem śmiesznie, czasem straszno. Trochę brakuje tej śląskiej gwary, która nadawała klimat w pierwszym tomie, ale rozumiem, że autorka nie może wymordować całego Chorzowa(na szczęście to nie Midsomer – dziwię się, że jeszcze mają tam mieszkańców!), i czasem akcja musi się przenieść poza Śląsk. A w Barlinku jest sympatycznie i granica blisko, to można spotkać ciekawych ludzi, albo wyskoczyć na chwilę do Berlina. Kto wie co się wydarzy?

Bohaterowie walczą ze sobą na słowa, kłócą się, obrażają i ciągle nie mogą się spotkać po jednej stronie drogi. Na scenę wkracza mecenas Potomek – Chojarska, która nieźle potrafi namieszać. A i hieny dziennikarskie się znajdą. Będzie też niezwykłe znalezisko i tłumy ciekawskich.

„Strzały nad jeziorem” nie powalają intrygą, nie zaskakują specjalnie, moim zdaniem są najsłabszą częścią przygód Gucia (przede mną jeszcze trzy tomy), ale dobrze się je czyta. Ot lekka lektura na lato. Miłośnik kryminałów szybko rozwiąże zagadkę morderstwa, a reszta fabuła go nie zainteresuje. Tak jakby autorka wymyśliła główny wątek, ale wszystko co poboczne zeszło na drugi plan i wygląda jak doklejone. Za mało Gucia. O ile w „Tajemniczej śmierci Marianny Biel” Gucio był głównym bohaterem, o tyle tutaj jest raczej tłem. Mam wrażenie, że Marta Matyszczak miała świetny pomysł na serię książek z psem – narratorem w roli głównej, ale z czasem zatraciła się w poszczególnych wątkach i zapomina, że to Gucio powinien opowiadać. Książka przyjemna, ale do zapomnienia. Mam nadzieję, że kolejny tom bardziej mi się spodoba.