Girlboss

„Girlboss” najnowsza produkcja Netflixa nakręcona na podstawie książki Sophie Amoruso „Szefowa. Najseksowniejszy zawód świata” to bardzo luźna adaptacja historii założycielki Nasty Gal. Sophia co chwilę wylatuje z kolejnej pracy, uwielbia imprezy i ciuchy vintage. Przychodzi taki dzień, kiedy postanawia, że swoje hobby zamieni w pracę i zaczyna sprzedawać w internecie kupione i przerobione własnoręcznie ubrania vintage. Czekają ją wzloty i upadki, chwile zwątpienia, ale będzie wytrwale dążyć do upragnionego celu. Czy go osiągnie?

Mam ogromny problem z tym serialem.  Przede wszystkim jest bardzo nierówny. Trzynaście odcinków, z których połowa lub nawet mniej jest niezła, a reszta słaba. Britt Robertson (znana z „The Secret Circle”), która gra przyzwoicie, ale moim zdaniem kompletnie nie pasuje ani wyglądem, ani zachowaniem do Sophii, która została przedstawiona w książce. Książce, która dodajmy jest w dużej mierze autobiografią, bo napisaną przez samą Sophię. Robertson naprawdę starała się stworzyć  postać Sophie – Szefowej, ale dużo lepiej i pod względem wyglądu, i charakteru pasowałaby tutaj Ellie Reed, czyli serialowa Annie.  I to ta postać jest najjaśniejszym punktem „Girlboss”, dobrze napisana i fajnie zagrana postać przyjaciółki Sophie, to taka trochę dziewczyna z sąsiedztwa, a trochę łobuziara z dobrym sercem.

Przyznam, że książkę czytałam już dość dawno temu i słabo pamiętam szczegóły, ale wydaje mi się, że relacje Sophie z ojcem były bardziej zawiłe niż pokazano to w serialu. W ogóle oczekiwałam, że „Girlboss” to będzie bardziej obyczajowy serial,  pokazujący ciężką drogę do sukcesu, opatrzoną trochę szczęściem.  Tymczasem jest to produkcja dość przeciętna, nie wykorzystująca moim zdaniem w pełni możliwości jakie daje historii Sophie Amoruso i Nasty Gal. Serial jest dość lekki i przyjemny, a trudności, które pokonuje główna bohaterka nie są tak trudne do przeskoczenia, jakby się wydawało. Książka była dla mnie ogromnym kopem motywacyjnym, naprawdę poczułam, że coś mogę, coś chcę zrobić, i że warto spróbować. Serial natomiast jest trochę o wszystkim i o niczym, można by go skrócić do 5-6 odcinków i też by było dobrze, a właściwie to mogłoby go w ogóle nie być.

Czy żałuję, że poświęciłam czas na jego obejrzenie. Nie. Ale nie jest to też produkcja, którą zapamiętam, i do której będę wracać. Przeciętna gra aktorska, przeciętny scenariusz, niewykorzystany potencjał, ot tak obejrzeć, jeśli ma się czas i ochotę na coś niezobowiązującego. Bo  „Girlboss” nie zostawi raczej żadnych śladów w Waszej pamięci.