Seriale? Nie dziękuję

unsplash.com/by Pablo GarciaSaldana
No nie całkiem rezygnuję, ale dość mocno ograniczyłam i powiem jedno – nawet nie wiecie jakie to fajne, nie być niewolnikiem tytułu, który już dawno Cię znudził, a oglądasz z przyzwyczajenia, z sentymentu, z braku laku.

Kiedy po dziesięciu minutach pierwszego odcinka piątego sezonu (jak to w ogóle brzmi) mojego ukochanego „Scandalu” uświadomiłam sobie, że kompletnie nie interesuje mnie co się dzieje na ekranie, powiedziałam sobie dość. Porzuciłam serial, bez którego wydawało się nie mogę przeżyć tygodnia, który był moim guilty pleasure wszechczasów. Tak samo było z ósmym sezonem „Castle”, ale tutaj już poziom produkcji przekroczył wszelkie granice i nie jestem w stanie zdzierżyć pomysłów scenarzystów. Zakończony właśnie drugi sezon „How to get away with murder” zaczął mnie pod koniec tak denerwować, że trzeciego sezonu nie planuję oglądać, bo to już kombinatorstwo najwyższego poziomu.I tak uświadomiłam sobie, że jesienią 2016 roku jedynym moim serialem będzie „The Big Bang Theory”, który w dziewiątym sezonie nie powala, ale jest lepiej niż w sezonie ósmym i daję mu szansę do dziesiątego sezonu włącznie, bo tyle jest zaplanowane. Potem mam zamiar również tę produkcję pozostawić, chociaż pojawiają się informacje o nakręceniu kolejnych sezonów, to już dla mnie za dużo.

Zyskałam czas. Takie nieoglądanie-oglądanie daje mnóstwo czasu. Mam wolny wieczór to obejrzę sobie np. „Galavanta”, osiem odcinków po dwadzieścia minut, dużo śpiewania, dobrego humoru, fajna, lekka rozrywka. Albo ostatnio trafiłam na serial „Vinyl”. Jak to się dobrze ogląda, zaczęłam od czwartego odcinka i wiem o co chodzi, włączam sobie wieczorem na HBO i mam godzinę relaksu.

Po prostu jak mam ochotę coś obejrzeć to zaglądam do neta co tam aktualnie polecają i zawsze wybiorę coś dla siebie, krótkoodcinkowego, miniseriale mile widziane, zwłaszcza brytyjskie, takie które umilą mi wieczór, ale nie przywiążą do ekranu na stałe na kilka lat. To jest jedna z tych cech brytyjskiej telewizji, którą cenię – potrafią zrobić świetnej jakości produkcję, która ma 3-10 odcinków i nazwać ją serialem, a jeszcze na dodatek wypuszczać nowy sezon raz na kilka lat. „Sherlock”,”Broadchurch”, „Muszkieterowie”  to tylko niektóre przykłady. Oglądam doskonałe „Penny Dreadful” i rewelacyjne „Fargo”, które nie przekracza dziesięciu odcinków. Mogę sobie wrzucić jeden czy dwa odcinki przy prasowaniu i dodatkowa korzyść to dwa w jednym, zajęte i ręce i oczy. Poza tym dzięki takim krótkoodcinkowym produkcjom nie oglądam dużo naraz, bo ich emisja rozkłada się tak, że mam po średnio po dwa seriale na każdą porę roku. A to z kolei oszczędza czas. Wiem, że wśród Was jest mnóstwo serialowych maniaków, ale czasem naprawdę warto zrobić selekcję i ograniczyć ilość tytułów, bo z serialami jest jak z książkami – jak masz czytać marną książkę tylko po to żeby ją dokończyć, to lepiej odpuścić i przeznaczyć ten czas na coś ciekawszego. Bo świat ma mnóstwo do zaoferowania. Trzeba tylko umieć to znaleźć.

Ps. Właśnie się dowiedziałam, że trzecie sezony „Broadchurch” i „Muszkieterów” będą ostatnimi. Jak tak dalej pójdzie to naprawdę uwolnię się od telewizji:)