Zaczęłam też „Narzeczona Schulza” Agaty Tuszyńskiej. Autorkę bardzo cenię, bo biografie pisze rewelacyjne, merytoryczne jest genialna po prostu i opowieść o Józefinie Szelińskiej zapowiadała się cudownie i pewnie taka jest, ale mnie ostatnio żadna książka nie podchodzi, więc i ta mnie pokonała. Po siedemdziesięciu stronach.
Chciałam przełamać czytelniczą niechęć i zaczęłam czytać fragmenty „Wielkiego diamentu” Chmielewskiej i nawet dobrnęłam do połowy „Morderstwa na plebanii” Christie, ale tu też odpadłam. „Wszystkie lektury nadobowiązkowe” Szymborskiej też nie pomogły. Może to zima. Nie nastraja mnie do pracy, ani w ogóle do niczego. Dzisiaj taki piękny wiosenny dzień był to trochę poszalałam po mieście, ogarnęłam parę spraw w domu, bo taką miałam energię. Ale czytać dalej nie mam ochoty.
Jedyne co przeczytałam w styczniu to dwie pozycje, o których być może będzie mi dane kiedyś napisać, bo było to w ramach mojej pozablogowej działalności. Jedna była do bani, druga świetna, i tyle. Nawet 400 stron nie było w sumie.
Miałam też napisać recenzję „Dzieci dyktatorów”, ale jakoś mi się nie napisało. Książka bardzo mi się podobała, ale z perspektywy dwóch miesięcy stwierdzam, że chyba jednak nie aż tak bardzo skoro nie palą mi się ręce do napisania o niej. Miała też być recenzja „Monopoly”, edycja Kraków, ale nie mam pomysłu na ten tekst, więc pewnie go nie będzie.
Jedyne co mi się udało efektywnie zrobić w styczniu to kolejne porządki w książkach. Zainspirowały mnie pewne osoby i dzięki nim opróżniłam resztki jednego regału, którego nie lubię i teraz mam nadzieję wreszcie się go pozbyć.
Niech przyjdzie już ta wiosna!