Mam dwa ulubione blogi prowadzone przez matki, nie będę zdradzać które, ale podobają mi się ze względu na poruszane tematy, podejście do wychowania dzieci – bardzo podobne do mojego, wpisy śmieszne i smutne, czasem rzucą anegdotkę z życia, a czasem tekst, nad którym się poryczę. Już nie mówiąc o tym, ile fajnych przedmiotów, zabawek, kredek i innych gadżetów znalazłam, dzięki autorkom. Łączy je jeszcze jedna bardzo ważna dla mnie cecha – nie są przesłodzone. Życie obu autorek bardzo się różni, i każda z nich potrafi o nim opowiedzieć bez upiększania. Jak ma kiepski dzień to o tym mówi, jak ma doła to też powie, a jak jest zachwycona, bo dziecko tak fantastycznie zaadaptowało się w przedszkolu, albo pierwszy raz coś zrobiło samodzielnie to też o tym napisze. Ale napisze normalnie. Bez tego całego lukru, którym kapie większość blogów parentingowych. Niestety moi mili, rodzicielstwo to nie tylko lukier, to także cała masa gorzkiego posmaku, który chowa się pod słodką masą. I za to właśnie cenię te autorki, czy autorów – bo i tatusiowie blogują, którym udaje się pokazać wszystkie strony rodzicielstwa. Te dobre i te gorsze. Nic nie upiększając, nie prezentując życia jak z katalogu, pokazując, że czasem jest się zmęczonym tak, że najchętniej wysłałoby się dziecko w kosmos, że nikt nie jest idealny i u nich w domu też jest bałagan.
I na koniec powiem Wam, że tak, ja też często mam dość, non stop mam bałagan, a łazienka woła o posprzątanie. I co z tego?