Sklep Pana Mola, czyli Wtedy. O powojennym Krakowie

Wychowałam się w kamienicy w centrum Krakowa, pięć minut piechotą od Rynku. W czasach mojego dzieciństwa (umownie niech to będzie do 19 roku życia, bo wtedy się stamtąd wyprowadziłam), tamte okolice tętniły życiem. Znało się sąsiadów mieszkających tam co najmniej od 1945 roku. W pobliżu były sklepy i zakłady szewskie, krawieckie, słynna cukiernia Michałka i jeszcze słynniejszy bar Górnik – oba miejsca istnieją do dzisiaj. Było trochę jak w małym miasteczku, gdzie każdy wszystko o każdym wie, wszyscy chodzą do jednej szkoły, robią zakupy codziennie w tych samych sklepach. Nigdy nie zapomnę zapachu pieczywa z piekarni na ulicy Rajskiej i zapachu pączków z zakładu cukierniczego Michałka na Garncarskiej (cukiernia jest na Krupniczej, ale zakład był na Garncarskiej). Ale było też jedno szczególne miejsce sklep Pana Mola na ulicy Dolnych Młynów. Było to miejsce z gatunku szwarc, mydło i powidło, wszystko można było tam dostać, a za ladą stał starszy, bardzo dystyngowany i uprzejmy pan Mol. Sklep założony został w 1927 roku i chyba dopiero kilka lat temu zlikwidowany, bo istniał na pewno tak długo jak mieszkałam w centrum Krakowa. Pan Mol jeszcze pod koniec ubiegłego wieku obsługiwał klientów, choć miał wtedy z dziewięćdziesiąt lat. Ale osoba Pana Mola była tutaj równie ważna jak atmosfera jego sklepu. Były tam wielkie słoje z kiszonymi ogórkami i wiązki drewna na opał, w szklanych słojach pyszniły się góry cukierków i innych słodyczy, marmoladę można było kupić na kilogramy, a do tego oczywiście pieczywo, chyba drożdżówki i cały typowo sklepowy asortyment.  Zawsze żałowałam, że Pan Mol to taka zapomniana postać, nie pojawiająca się w historii Krakowa, a przecież tak ważna dla mieszkańców Śródmieścia.

I oto nagle Pan Mol powrócił do mnie na kartach książki „Wtedy. O powojennym Krakowie” Joanny Olczak – Ronikier.  Autorka opisuje pierwsze powojenne lata, kiedy to zamieszkała w słynnymi Domu Literatów przy ulicy Krupniczej 22. Był to czas, gdy mieszkała tam elita pisarzy, poetów, artystów, osób związanych ze światem literatury, a więc także Janina Mortkowiczowa i Hanna Mortkowicz – Olczakowa, babka i matka autorki, a jednocześnie żona i córka Jakóba Mortkowicza, znanego przedwojennego wydawcy.  Joanna Olczak – Ronikier wspomina miejsca, które również mnie były bliskie, choć mnie  autorkę dzieli równo pięćdziesiąt lat. Teatr Groteska przy ulicy Skarbowej, Dom Mehoffera na Krupniczej 26, Szkoła Podstawowa nr 13, słynna ‘trzynastka’, założona w 1892 roku jako Szkoła Miejska, w budynku z czerwonej cegły, na rogu ulic Studenckiej i Loretańskiej, obecnie mieści się tam Gimnazjum nr 2 (podobno jedno z lepszych w Krakowie), cukiernia Pietruszki na ulicy Jagiellońskiej (nie wiem czy jeszcze istnieje) i właśnie Pan Mol i jego sklep. Miejsce magiczne, już w momencie przekraczania progu czuło się tę niesamowitą atmosferę, która jakby spływała na klienta wraz z pojawieniem się właściciela sklepu.

Oczywiście oprócz wspomnień typowo dziecięcych autorka opisuje szeroko Krupniczą 22 i jej mieszkańców, a także próby reaktywacji wydawnictwa Mortkowicza i pierwsze powojenne wydania.  Zajmują one sporą część książki i są niezwykle ciekawe. Pokazują jak ludzie radzili sobie w tych pierwszych powojennych latach, kiedy brakowało wszystkiego.  Matka i babka autorki nigdy niczego nie wyrzucały, więc przytoczona jest korespondencja pisana przez przede wszystkim przez Hannę Mortkowicz – Olczakową, do różnych komitetów, w celu załatwienia jakiejś sprawy, do rodziny w Nowym Jorku, do autorów m.in. Leopolda Staffa, którego wiersze były drukowane w wydawnictwie Mortkowicza. Z tych drobnych spraw wyłania się obraz powojennego Krakowa, z jego jasnymi i ciemnymi stronami, z komentarzem Joanna Olczak – Ronikier, która ze strzępów informacji tworzy obraz całości, uzupełnia widniejące w nim dziury, a czasami snuje domysły, dlaczego matka postąpiła w ten czy inny sposób.  „Wtedy. O powojennym Krakowie” to kawał powojennej historii miasta, które tworzyło się na nowo, budziło do życia i próbowało pomóc zbudzić się jego mieszkańcom. To także niezwykła opowieść, która przenosi czytelnika o siedemdziesiąt lat wstecz, pokazując jak niewiele/wiele zmieniło się miasto przez ten czas. Dla mnie ta książka ma szczególne znaczenie z wiadomych powodów, ale tak naprawdę jest to uniwersalna lektura, bo w każdym mieście, w każdej dzielnicy był taki sklep, szkoła, cukiernia czy podwórko. Czasy tylko trochę inne, ale to przecież właśnie o to chodzi, czas mija, a pewne rzeczy się nie zmieniają.