Ostatnia wola – Joanna Szwechłowicz

Ostatnio  mam szczęście do dobrych lektur. Jedna za drugą wpadają w moje ręce same świetne tytuły, albo przynajmniej takie które dobrze się czyta. I tak natrafiłam na „Ostatnią wolę” Joanny Szwechłowicz. Było to moje drugie spotkanie z autorką, po bardzo dobrej „Tajemnicy szkoły dla panien”.  Przyznam, że nastawiona byłam na rewelacyjną lekturę, tymczasem różnie to bywało.  Ale zobaczmy…

„Ostatnia wola” to historia rodem z kryminałów Agathy Christie. 30 grudnia 1938 roku do pałacu dziewięćdziesięcioletniej baronowej Wirydianny Korzyckiej zjeżdżają jej krewni i powinowaci. Każdy został zaproszony na specjalne wydarzenie. Baronowa choruje na raka i postanowiła rozstać się ze światem na własnych warunkach. Sporządziła testament, zaprosiła wybrańców i w przedsylwestrowy wieczór podczas kolacji ogłosiła, że nazajutrz do południa popełni samobójstwo zażywając dużą dawkę morfiny. Rodzina nie wie co myśleć, bo staruszka zawsze była gotowa na wszystko, a przy tym nie lubi nikogo ze swojego otoczenia.  Następnego dnia rano okazuje się, że w pałacu są nie jeden, ale dwa trupy. Dookoła panuje zamieć, goście pałacu są odcięci od świata, służby nie ma, bo ciotka wszystkich odprawiła, a zapowiedziany mecenas jeszcze się nie pojawił. Zaczyna się żmudne śledztwo, w którym każdy jest podejrzany.

Przypomina wam to coś? Schemat jakich mało, grono osób zamkniętych w budynku, odcięci od świata, znikąd pomocy i oczywiście morderstwo, a zbrodniarz jest wśród nich. Typowa Agatha Christie, ale również identyczny pomysł jak „Zbrodnia w błękicie” Katarzyny Kwiatkowskiej, którą akurat niedawno czytałam. Ale o ile powieść Kwiatkowskiej była przemyślana, dobrze zbudowana i zaskakująca to „Ostatnia wola” jest niestety tylko marną próbą stworzenia retro kryminału.

Zaczyna się rewelacyjnie. Obserwujemy bohaterów zmierzających na spotkanie ze straszną baronową. Wśród krewnych jest młodziutka sekretarka, autorka poczytnych romansów i jej córka, czarna owca rodziny wraz z żoną, nieco zbyt egzaltowana wdowa, ksiądz – zakonnik, lekarz, dyplomata. Można powiedzieć przegląd wszystkich warstw społecznych schyłku międzywojnia. Bogaci i Ci na dorobku. Inteligencja i arystokracja. Spotkanie z ciotką Wirydianną jest dla nich mocnym przeżyciem. Starsza Pani nie należy bowiem do miłych osób. Już w pociągu widać ich zdenerwowanie, ujawniają się charaktery, wzajemne sympatie i niesnaski. Czytelnik od pierwszej strony jest wciągnięty w całą historię, koniecznie chce wiedzieć co będzie dalej. Autorce udało się mnie zaintrygować, ciekawość aż mnie zżerała, a napięcie rosło z każdą kolejna stroną. I tak było przez jakieś 80 stron. A potem cała atmosfera uleciała, absurd goni absurd i czyta się już tylko po to, by zobaczyć czy chociaż zakończenie będzie satysfakcjonujące – nie, nie będzie. Joanna Szwechłowicz miała dobry, ba rewelacyjny pomysł na książkę i spaliła go przy pierwszej możliwej okazji. Bohaterowie okazali się nudni, zwłaszcza Nina, która na pierwszych stronach zdawała się być najciekawszą postacią. Co więcej jako, że każdy z krewnych baronowej nosi w sobie tajemnicę, miałam nadzieję na zaskakujące zwroty akcji, których się nie doczekałam, a uważny czytelnik dość szybko odkryje sekrety bohaterów. Poza tym niektóre pomysły autorki były kompletnie pozbawione sensu np. wątek Maurycego, tak oczywisty, że biłam głową w stół za każdym razem, gdy rodzinka próbowała zgadnąć kim on jest. A takich kwiatków jest więcej, ale nie będę ich przytaczać, żeby nie zdradzać fabuły. Wreszcie finał, słaby, może zaskakujący, ale w taki dziwny sposób. Bo rzeczywiście nie odgadłam mordercy, ale z drugiej strony kompletnie mnie to nie obeszło. Przeczytałam, dowiedziałam się kto zabił, jakie miał motywy i pomyślałam ‘o rany, naprawdę, ale bez sensu’. Zupełnie nie zrobiło to na mnie wrażenia. A co jak co, lecz ujawnienie zbrodniarza powinno robić wrażenie!

Podsumowując „Ostatnia wola” to kryminał ze świetnym pomysłem i kiepskim wykonaniem. Niestety intrygujący początek nie uratuje książki z bezbarwnymi bohaterami, źle rozplanowaną fabułą (niektóre wątki można całkiem wyrzucić, a objętość powieści zmniejszyć o połowę) i nijakim zakończeniem. „Ostatnia wola” zapowiadała się znakomicie, a wyszła niestety poniżej moich oczekiwań. 

Ps. Książkę przeczytałam kilka tygodni temu, wtedy też napisałam tę opinię, i jak tak czytam ten tekst dzisiaj, to łapię się na tym, że nie pamiętam większości fabuły, co jest tylko dodatkowym minusem.