The Royals, czyli zawsze może być gorzej

                   Uwaga wpis zawiera wulgaryzmy

W świecie fanów seriali funkcjonuje coś takiego jak ‘guilty pleasure’, co można tłumaczyć jako ‘wstydliwa przyjemność’.  Jest to oglądanie serialu (choć myślę, że określenie to dotyczy także książek czy filmów), które mimo swojej beznadziejności czymś nas do siebie przyciągają. Sprawiają, że mimo, iż wiemy, że dany serial posiada przynajmniej jedną z poniższych cech:
a)    Brak sensownej fabuły lub jakiejkolwiek fabuły
b)    Beznadziejni bohaterowie
c)    Bezdenna głupota

d)    Brak logiczności wątków

oglądamy go, czasami wręcz z niecierpliwością oczekując kolejnego odcinka. Nie wiemy dlaczego to robimy, choć wróć wiemy, po prostu sprawia nam to dziką przyjemność, tak więc poświęcamy te 40 minut tygodniowo (lub kilka godzin robiąc maraton) na sprawdzenie co też dzieje się u naszych (nie)ulubionych bohaterów.  I tak właśnie serialem jest „The Royals”. Opowieść o brytyjskiej rodzinie królewskiej. Z drobną tylko zmianą. Jest to rodzina fikcyjna. I patologiczna. Jedynym normalnym członkiem tej familii jest król Simon. Królowa Helena to sucz. Wybaczcie dosadność, ale nie da się tego inaczej nazwać. Rywalizuje nawet z własną córką i to o wszystko, od wpływów po kochanków. Najważniejsza jest dla niej władza. I wizerunek monarchii, a dokładnie jej własny.  Bo monarchia straciła już wszystko co mogła. Troje następców tronu nie daje najlepszego przykładu poddanym. Najstarszy Robert, ten dobry,  wspaniały, wychowywany na przyszłego króla, ginie w wypadku. Młodszy Liam staje się więc nowym pretendentem do tronu. Jest tylko jeden problem. Liam i jego siostra bliźniaczka Lenny (Eleonor) prowadzą bardzo rozrywkowe życie.  Impreza za imprezą, alkohol leje się strumieniami, Liam zalicza kolejne dziewczyny, a Lenny co rano budzi się w objęciach innego faceta. Tabloidy pełne są zdjęć księżniczki bez bielizny, pijanej albo naćpanej. I jak tu wierzyć w siłę monarchii? Król Simon postanawia więc znieść ustrój monarchistyczny. Liam prosi jednak ojca, by dał mu szansę wykazać, że nadaje się na władcę. No cóż próbować zawsze można.

„The Royals” ma całkiem sensowną fabułę, choć zaczyna taka być dopiero przy ostatnich odcinkach. Ale bezdenna głupota, która objawia się w każdej sekundzie każdego odcinka serialu powoduje, że nadmiar oglądanych jeden po drugim epizodów może przyprawić o ból głowy lub co najmniej płaskie czoło, tak, tak, ilość facepalmów, których dokonuje widz, można liczyć w setkach. Ale naprawdę uważam, że wielką zaletą tej produkcji są bohaterowie i aktorzy. Królową gra Elizabeth Hurley, która dla mnie jest dość przeciętną aktorką (ale to tylko moja opinia), jednak idealnie nadaje się do tej roli. Królowa jest ambitna, inteligentna, ustanawia zasady gry, steruje wszystkim i wszystkimi. Jest toksyczną matką, straszną suką i genialnym strategiem. I Hurley właśnie taka w tym serialu jest.


Drugą postacią, która wzbudza jednocześnie niechęć i zainteresowanie jest Cyrus, książę Yorku, brat króla. Jest obślizgły, wyrachowany, zrobi wszystko by osiągnąć cel, posuwa się do szantażu, nie zna litości, nie ma zasad, nie wie co to etyka i moralność.  Jego słabym punktem są dwie córki. Nie żeby je kochał, po prostu są to tak głupie stworzenia, że mogą zaprzepaścić jego plany, ale częściej jednak stanowią bezcenne źródło informacji.

Jest też Ofelia, ukochana księcia Liama. I tu mam problem. Pozytywna bohaterka, lojalna, troskliwa, szczera, naturalna, wymarzona i… okropnie nudna dziewczyna. Typ dziewczyny z sąsiedztwa. Jak ona mnie irytuje! Zdecydowanie bardziej wolę wredną, ale wyrazistą Gemmę, byłą narzeczoną Liama. Przede wszystkim ma charakter. A jednocześnie doskonale zdaje sobie sprawę z roli jaką pełniłaby jako królowa. Nie stawia na miłość, ale na biznes, układy i władzę. Zna każdego liczącego się człowieka na świecie. Świetnie porusza się w środowisku wyższych sfer. Zawsze wie co powiedzieć i jak się zachować.

„The Royals” to produkcja wulgarna, pełna przemocy, przekleństw, scen erotycznych. Alkohol, narkotyki, seks w każdej możliwej postaci, dzikie imprezy, zdjęcia w tabloidach, szantaż  – przerysowany, ale mimo wszystko zawierający sporo prawdy z życia niektórych tak zwanych wyższych sfer, nic czego nie moglibyśmy zobaczyć  w realnym świecie. Walka o władzę, wpływy, zdrada, manipulacja – ten serial pokazuje wszystkie najgorsze cechy, jakie mogą mieć ludzkie jednostki. Owszem, „The Royals” to bardzo zły serial, ale jednocześnie można w nim odnaleźć mnóstwo prawdziwego świata.

Pierwszy sezon „The Royals” ma dziesięć odcinków. I tak. Będzie kontynuacja. I nie jest to żadne zaskoczenie. Serial jest koszmarnie zły, nie ma w sobie nic mądrego, pouczającego, żadnego morału – no chyba, żeby nie brać przykładu z bohaterów. Ale ta historia tak strasznie wciąga. Obejrzysz jeden odcinek, potem drugi, a potem to już poleci samo .Bo zżera Cię ciekawość. Czy można jeszcze coś głupszego w kolejnym epizodzie wymyślić (tak można). I przede wszystkim pragniesz oglądać intrygi Królowej, knowania Cyrusa, bo chcesz wiedzieć jak to wszystko się skończy. Mało tego kibicujesz niektórym postaciom. I jest to chyba jedyny serial, w którym bardziej lubię negatywnych bohaterów.

To nie jest serial do polecenia. Jeśli masz wakacje, potrzebujesz totalnego odmóżdżacza, albo masz dużo wolnego czasu to możesz zobaczyć tę dziwną produkcję. Jeśli masz stos książek do przeczytania, albo zaległości serialowe bądź filmowe, nie trać czasu na „The Royals”. Ale jeśli jesteś fanem „Gossip Girl” to ten serial może Cię zaciekawić. Na koniec dodam jeszcze tylko, że w jednym z odcinków, w nietuzinkowej i jakże wspaniałej roli wystąpiła Joan Collins.

*plakat pochodzi ze strony filmweb.pl