Zbrodnia w błękicie – Katarzyna Kwiatkowska

Wstyd przyznać nie słyszałam dotąd o książkach Katarzyny Kwiatkowskiej. Powinnam w ramach pokuty przejść w worku na ziemniaki przez krakowski Rynek. Dobrze, że istnieją takie oświecone osoby, który nakazały mi lekturę „Zbrodni w szkarłacie” (premiera w czerwcu).  Sprawdziłam więc owo tajemnicze nazwisko i tytuł i odkryłam, że są wcześniejsze części, a że lubię czytać po kolei (jeśli wiem, że książka należy do jakiegoś cyklu, a rzadko mi się zdarza taka wiedza) to nabyłam ebooki „Zbrodnia w błękicie” oraz „Abel i Kain”. Tę drugą właśnie czytam, tę pierwszą zaraz Wam opiszę.

Posłużę się opisem wydawcy, żeby przybliżyć Wam treść „Zbrodni w błękicie”, nie chciałabym zbyt wiele zdradzić.
Młody podróżnik i detektyw hobbysta, Jan Morawski, przybywa w śnieżną zadymkę do pałacu w Tarnowicach. Pierwszy wspólny posiłek z gospodarzami i ich gośćmi ujawnia niespodziewane urazy, konflikty i żale. Ta podminowana atmosfera ma tragiczny finał. Następnego ranka w błękitnej sypialni pokojówka znajduje zwłoki kobiety. Do akcji wkracza Morawski. Przytłacza go jednak ogrom wykluczających się dowodów i sprzecznych zeznań, skrywanych grzeszków, animozji i zdrad. Co gorsza niemal wszyscy mieli motyw i możliwość popełnienia zbrodni. Ale czy to koniec morderstw? Czy ktoś jeszcze zginie?

Kryminały Katarzyny Kwiatkowskiej porównywane są do powieści Agathy Christie. Jakże mogłabym się z tym nie zgodzić, kiedy wszystko przemawia za takim zestawieniem. „Zbrodnia w błękicie” jest tego najlepszym dowodem. Śnieżyca, odcięty od świata dwór, każdy z obecnych miał motyw, większość okazję do popełnienia zbrodni i przede wszystkim każdy coś ukrywa, kłamie i kręci. Książkowy nomen omen przykład historii z detektywem Poirot w roli głównej. Katarzyna Kwiatkowska ma jednak własny sposób na kryminał retro. Oprócz doskonałej intrygi, „Zbrodnia w błękicie” jest także świetną lekcją historii Polski. I to tego najbardziej pokręconego okresu w dziejach naszego kraju, czyli rozbiorów. Akcja powieści rozgrywa się w zaborze pruskim, na terenie niegdysiejszego Wielkiego Księstwa Poznańskiego.  Czytelnik ma więc okazję dowiedzieć się nieco na temat życia polskiego społeczeństwa w tamtym regionie, bo autorka włożyła mnóstwo pracy, by jak najlepiej oddać charakter poznańskiego w drugiej połowie XIX wieku. Tym bardziej zasługuje na uznanie, że współcześni autorzy jeśli decydują się na napisanie powieści retro to najczęściej jej akcję osadzają w Królestwie Polskim albo Galicji, ewentualnie Wolnym Mieście Gdańsku, cofając się zaledwie do okresu międzywojennego. Kwiatkowska świetnie poradziła sobie z zawiłościami historii i nie ugrzęzła na trudnym temacie germanizacji ludności polskiej zamieszkującej tereny Poznania.

„Zbrodnia w błękicie” to nie tylko historia. To doskonała intryga kryminalna, w której każdy ma motyw i okazję, ale nie każdy jest zdolny do popełnienia morderstwa. Kwiatkowska wykreowała bohaterów, których nie powstydziłaby się osławiona Królowa Agatha. Mamy więc wredną księżnę, rozkapryszoną panienkę, posła o ego większym niż jego brzuch, delikatną i wrażliwą panią domu, zdecydowanego pana domu i dwójkę sierot, którzy nieraz zaskoczą swoich opiekunów. Jest również doskonała służba, doświadczona gospodyni, stary kamerdyner, zakochane pokojówki – czułam się trochę jak w trakcie oglądania „Downton Abbey”. Podobna atmosfera służbowej części domu. Taka nie do podrobienia. Tam się czuło miłość i szacunek do właścicieli dworu. I gotowość na wszystko, by ich chronić.  Jednak najważniejszymi bohaterami są dwaj mężczyźni. Jan Morawski, młody, bogaty, sympatyczny, podróżujący, z reputacją, o której nie powinno się wspominać przy dobrze wychowanych panienkach. I jego kamerdyner, a jednocześnie przyjaciel, towarzysz podróży i wszelkiej niedoli, wielki fan Sherlocka Holmesa – Mateusz. Ta para niczym Holmes – Watson rozwiążą każdą zagadkę. Tam gdzie Jan nie ma dostępu, wślizgnie się Mateusz. Przepyta służbę, zaprzyjaźni się z pokojówką albo służącym. Ma tylko jeden warunek – dobre jedzenie. Mateusz narzeka na zimno, śnieżycę i trudy podróży, ale wystarczy dać mu obfity, pyszny obiad, by jego lamenty poszły w niepamięć.

Nie można Katarzynie Kwiatkowskiej odmówić pomysłu ani na fabułę, ani na bohaterów. Co więcej nie mogę jej zarzucić słabego przygotowania merytorycznego, bo widać, że odrobiła najtrudniejszą lekcję pisania powieści retro, czyli stworzenie odpowiedniego tła historycznego.  Poza tym ma świetne pióro. „Zbrodnię w błękicie” po prostu się pochłania. Od pierwszej do ostatniej strony. I wcale nie jest takie oczywiste, kto jest mordercą. A może jest ich dwóch? A może żadnego morderstwa nie było? Autorka co chwilę myli tropy, i odpowiedź, która przed chwilą wydawała Ci się jedyną słuszną, po kilku stronach staje się absurdalna. A może jednak nie?

Czytajcie „Zbrodnię w błękicie”! Nakazuję Wam to. I szerzcie wiedzę o tej znakomitej książce wśród innych czytelników.  Rzadko się zdarza spotkać tak doskonały debiut. A jako, że jestem właśnie w trakcie lektury „Abel i Kain”, drugiej książki autorki o Janie Morawskim , to powiem Wam, że Kwiatkowska wcale nie osiadła na laurach. Warto promować tak dobrą literaturę kryminalną. Bo niestety coraz rzadziej mamy z nią do czynienia.