Stracone pokolenie PRL – Sławomir Koper

Talent to dar. Nie każdy umie go wykorzystać. Tym bardziej należy cenić tych, którzy potrafią to zrobić. Niestety często dar jest przekleństwem. Przekonali się o tym bohaterowie książki Sławomira Kopra „Stracone pokolenie PRL”, którym talent nie szedł w parze z życiem prywatnym, co często przynosiło tragiczne skutki.

Autora nie muszę chyba nikomu przedstawiać, a już na pewno nie Wam, moim czytelnikom. Po rewelacyjnych „Wielkich szpiegach w PRL” ponownie Koper skupia się na życiu gwiazd okresu Polski Ludowej. Część bohaterów zna każdy Polak, ale są i tacy o których zapomniano, lub którzy w ogóle zostali wymazani z pamięci narodu. Ogromną zaletą jest to, że autor nie chciał się powtarzać pisząc o niektórych osobach np. o Zbyszku Cybulskim i dlatego opowieść o nim rozpoczyna w momencie,  w którym zakończył ją w poprzedniej książce „Życie towarzyskie elit PRL”. Z jednej strony to dobry zabieg, bo jednak kilkakrotnie zarzucałam już autorowi, że niektóre opowieści czy fakty powtarzane są w kolejnych pozycjach zarówno z cyklu dwudziestolecia międzywojennego jak i tego o PRL wręcz do znudzenia, co powoduje u mnie pomijanie niektórych fragmentów. Z drugiej strony kiedy czytałam rozdział o Cybulskim, historia jego życia wydawała mi się niepełna, brakowało mi takiego wprowadzenia do życiorysu aktora. Przy czym byłam w o tyle dobrej sytuacji, że czytałam wcześniej „Życie towarzyskie elit PRL” i miałam jako takie pojęcie o wcześniejszych dokonaniach Cybulskiego, jeśli ktoś zaczyna lekturę od „Straconego pokolenia PRL” może poczuć, że brakuje mu nieco wiedzy o życiu aktora w Trójmieście i jego związkach z Bogumiłem Kobielą i kabaretem Bim-Bom.
   
Co mnie najbardziej uwiodło w „Straconym pokoleniu PRL”? Historie o tych, o których pamięć została nieco przykurzona przez ostatnie lata, by nie powiedzieć, że kurz zatarł o nich wszystkie wspomnienia.  Bardzo podobał mi się rozdział o Andrzeju Brychcie. Pisarzu, o którym niewielu dzisiaj pamięta, a podejrzewam, że moje pokolenie mogło w ogóle o nim nie słyszeć. Mimo, że nie umarł młodo, jak większość bohaterów książki Kopra, to jego życie pełne było wzlotów i upadków, a jego twórczość z pewnością warto poznać, chociażby ze względu na specyfikę jego utworów, w których wykorzystywał własne doświadczenia z pracy w kopalni, z pobytu w więzieniu czy też z ringu bokserskiego.

Interesujący był rozdział poświęcony Ryszardowi Milczewskiemu – Bruno. Przyznaję, że nie znałam wcześniej tego poety, a jego życiorys i twórczość zaintrygowały mnie. Różnorodność wykonywanych zawodów i przyjaźń z Edwardem Stachurą (choć artyści różnili się od siebie jak ogień i woda) spowodowała, że Milczewski – Bruno to człowiek niebanalny, jego poezja mnie zaskoczyła, zwłaszcza najbardziej znany wiersz „Gdzieś w nas”, do którego muzykę napisał, i który wykonywał Marek Grechuta. Warto przypominać takie osobowości polskiej sceny literackiej, bo niestety coraz mniej ich zostało.

Biografię Edwarda Stachury znałam już z innych publikacji, więc nie znalazłam w rozdziale o poecie nic co by mnie zaintrygowało. Warty uwagi jest tekst poświęcony Teresie Tuszyńskiej, aktorce, która miała zdaje się wrodzony talent sceniczny, a który niestety został całkowicie zmarnowany. Częściowo pewnie przez samą Tuszyńską i jej młody wiek, a częściowo przez brak odpowiedniej osoby, która pomogłaby młodej aktorce pokazać swoją wartość i wypromować w świecie filmu. Tuszyńska zmarła w wieku 55 lat, ale ostatni raz zagrała w filmie mając lat 28. Nigdy nie dowiemy się ile znakomitych ról mogłaby wykreować, gdyby dane jej było kontynuować karierę.

Najlepsze Sławomir Koper zostawił na koniec. Dwa ostatnie rozdziały poświęcone Stanisławowi Grochowiakowi i Wiesławowi Dymnemu to wisienka na torcie całej książki. Obaj zmarli w wieku 42 lat. Wiedli całkowicie różne życie i mieli zupełnie odmienne poglądy na świat.  Grochowiak cenił rodzinę i za swoje najważniejsze zadanie uważał zapewnienie jej bytu.  Nie przeszkadzało mu to jednak w prowadzeniu nieco szalonego i pełnego romansów życia. Z kolei Dymny to istny człowiek renesansu. Czego się nie dotknął, wszystko mu wychodziło. Był aktorem, scenarzystą, pisarzem, malarzem.  Dzisiaj pewnie wiele osób kojarzy go jako męża znakomitej aktorki Anny Dymnej. Jednak w okresie PRL to on wychodził w tym związku na pierwszy plan. Koper znakomicie go opisał pokazując różne aspekty charakteru Dymnego. Od bardzo miłego i grzecznego dżentelmena, po człowieka, który nie wahał się użyć pięści, gdy uznał to za konieczne. Ponadto jego życiorys wiązał się z uwielbianą przeze mnie Piwnicą pod Baranami, o historii której mogę czytać bez końca, nawet te same fakty i anegdoty.

„Stracone pokolenie PRL” to książka smutna. Dlaczego? Bo pokazuje jak wiele dobrego straciła polska scena literacka, teatralna i filmowa. Koper przedstawia swoich bohaterów tak, że mamy wrażenia, że są oni obok nas, tu i teraz. Wzbudza w czytelniku chęć zdobywania wiedzy o opisywanych osobach, sama zapaliłam się do wierszy Grochowiaka i Milczewskiego, i do obejrzenia kilku filmów, zwłaszcza Do widzenia, do jutra, który oglądałam tylko raz, wiele lat temu. Niecierpliwie czekam na kolejne książki Sławomira Kopra, bo dawno nikomu nie udało się wzbudzić we mnie takiego zainteresowania osobami, o których wydawałoby się wiem tyle ile mi trzeba. Chęć poszerzenia tej wiedzy składam na karb znakomitego pióra autora, ale myślę, że akurat za to się nie obrazi. Zachęcam Was do poznania książek Sławomira Kopra, przybliżają historię PRL-u poprzez biografie gwiazd kina, teatru, telewizji i literatury, a więc w najprzyjemniejszy z możliwych sposobów. Myślę, że można tutaj spokojnie zastosować hasło „Bawiąc uczyć!”. 

Moje opinie nt. prawie wszystkich książek Sławomira Kopra znajdziecie TUTAJ