How to get away with murder odc.7, czyli co z tego będzie

UWAGA SPOILERY, MNÓSTWO SPOILERÓW

I tak jesteśmy na półmetku serialu „How to get away with murder”, czyli w polskiej wersji „Sposób na morderstwo” (nawet sensownie sobie poradzili z tytułem- bo już moje nadzieje na sens upadły, po przetłumaczeniu „Reign” jako „Nastoletnia Maria Stuart”).  Nie odkryję Ameryki jeśli powiem, że Viola Davis choć genialna, to jednak wkurza mnie w wersji prywatnej Annalise Keating, płaczliwej, jęczącej, miękkiej jak masło po całym dniu na słońcu. Koszmar. Wersja zawodowa, twardej prawniczki jest świetna, ale jak kobieta zdradzona, ehh lepiej nie mówić. I również nikt się nie zdziwi jak powiem, że scenarzyści robią z nią to samo, co zrobili już w „Skandalu” z Olivią Pope. Choć tam bohaterka stała się płaczliwą, słabą kobietką gdzieś tak pod koniec drugiego sezonu, albo może nawet na początku trzeciego. Obecnego czwartego jeszcze nie oglądałam, więc nie wiem jak sytuacja wygląda teraz, sądzę jednak, że nic się nie zmieniło. W „How to get…” Shonda i spółka już nie bawili się chowanego, tylko od razu wywalili kawę na ławę już od pierwszego odcinka.

Teraz mamy odcinek siódmy. I przyznam szczerze, że po genialnym szóstym odcinku, gdzie i scenarzyści i aktorzy spisali się rewelacyjnie i oglądało się to z zapartym tchem (momentami przynajmniej), to siódmy odcinek pozostawił u mnie niedosyt. Przede wszystkim nie ma tutaj żadnej innej sprawy, cały epizod poświęcony jest sprawie Lili Stansgard i procesie Rebeki Sutter. Jedna rzecz mnie zaskoczyła, robienie z Griffina świętoszka. To tak nie pasuje do całego serialu, mimo, że przecież jest on postacią nawet nie drugo a raczej trzecioplanową, że zepsuło mi odbiór odcinka. Nie muszą z niego robić od razu złego i niedobrego, typowego samca alfa – futbolisty, ale niech nie zgrywają go na religijnego, niewinnego chłopczyka, bo pasuje to do niego jak wół do karety. Kolejna sprawa – finał odcinka, tak przewidywalny i na Boga jak to możliwe, żeby patolog coś takiego przeoczył??? I jeszcze zniesmaczyło mnie połączenie scen seksu i sekcji zwłok. Seriously?

„How to get away with murder” to jest fajny serial, dobrze zrobiony, nieźle napisany i przede wszystkim ogromnie wciągający, a zamknięcie go w piętnastu odcinkach daje szansę na normalne, mam nadzieje zaskakujące, ale nie bezsensowne zakończenie. Nie zmienia to jednak faktu, że czasami mam wrażenie jakby drabinka scenariuszowa była pisana na kolanie, a scenarzyści wyznawali zasadę, że Shonda i tak zrobi po swojemu i będzie sukces. Serial w każdym razie zapowiadał się świetnie, a jest po prostu dobry, co nie zmienia faktu, że oglądam i będę oglądać, bo wciąga niesamowicie, a ja uwielbiam historie o prawnikach. Jeszcze Wam nie mówiłam, że w siódmym odcinku pojawia się adwokat Griffina, którym jest nikt inny niż znany z roli Richarda Fisha w „Ally McBeal” Greg Germann. Od razu na jego widok mi się humor poprawił, bo choć tutaj ma rolę zgoła odmienną od hitowej serii, to jednak oglądając go i tak widzę chociaż częściowo Fisha i jego fiszyzmy.

A co wy sądzicie o dotychczasowych odcinkach? Zaskoczenia to raczej nie było, no chyba, że scenarzyści szykują wielkie boom na finał i teraz nie wiem czy się bać, żeby nie przedobrzyli?

Ps. W tym tygodniu mam nadzieję zacząć oglądanie czwartego sezonu „Skandalu”, ciekawa jestem czy Olivia dalej taka jęcząca czy jednak wracamy do pierwszy odcinków, gdzie rzeczywiście poziom był wysoki, a bohaterka normalna?


Ps.2 Za tydzień nowy serial „State of affairs” z Katherine Heigl. Polityka i moja ulubiona aktorka, mam nadzieję, że będzie dobrze.