Castle, czyli światy równoległe kontra Dziki Zachód

Ostatnio lubię znęcać się nad moimi ulubionymi serialami. Ale cóż poradzę, że zawodzą mnie na każdym, dosłownie każdym kroku. Zastanawiam się, czy to jakiś znak od wszechświata, że czas a) znaleźć sobie nowe seriale, b) przestać w ogóle oglądać telewizję ?

W poprzednim poście krytykowałam „How to get away with murder”, wcześniej dostało się też co nieco „Scandalowi” – ale po finale jesieni napiszę pewnie jeszcze podsumowanie – po ostatnim odcinku The Big Ban Theory też mam ochotę krzyczeć. Ale dzisiaj skupiam się na moim ukochanym od siedmiu lat „Castle”. 
                                         UWAGA – SPOILERY JAK STĄD DO AMERYKI

Pisałam już, że nie kupuję tej historii o porwaniu, zaginięciu bohatera, że pierwsze dwa odcinki sezonu były beznadziejne, i dopiero w trzecim zaczęło być normalnie. Niestety okazuje się, że siódmy sezon „Castle” to typowa sinusoida. Raz lepiej, raz gorzej. Szósty odcinek sprawił, że co chwilę robiłam tak:


Po dziesięciu minutach wyłączyłam odcinek i zajęło mi kilka dobrych dni, by móc do niego wrócić. Oglądałam z bólem serca, głowy, oczu i czego tam jeszcze. Główny bohater słynie z wymyślania najbardziej nieprawdopodobnych teorii, jakie tylko można. Spiski CIA, obcych wywiadów, tajnych służb to chleb powszedni dla wyobraźni Castle’a. Nikogo nie zaskakuje ufo, tajemnicze stowarzyszenia, azteckie klątwy i inkaskie grobowce. Jednak tym razem scenarzyści przeszli samych siebie – równoległe światy? – seriously?

Odcinek rozpoczyna się sceną, w której Beckett i Castle zastanawiają się jak wyglądałoby ich życie, gdyby się nie spotkali. Beckett byłaby kapitanem posterunku, a Castle zdobywcą Pulitzera i w zasadzie w jego życiu to by się najmniej zmieniło. Potem dostają sprawę, jadą na miejsce zbrodni, które doprowadza ich do starej elektrowni, tam znajdują tajemniczy artefakt, który Castle oczywiście bierze do ręki, co sprawia, że umieszczony pod artefaktem zapalnik uruchamia bombę i następuje eksplozja. Castle się budzi i okazuje się, że trafił do innego świata. Świata, w którym Beckett jest kapitanem posterunku – zresztą najmłodszym w historii – Castle zaś jest pisarzem owszem, ale po zakończeniu historii o Derricku Stormie, nie napisał już żadnego bestselleru, hipotekę mieszkania dzieli z matką, która jest sławniejsza od niego i wciąż odnosi sukcesy na scenie, Alexis wyjechała do Los Angeles, gdzie mieszka ze swoją mamą od kilku lat, bo Castle po klapie swojej książki, która miała być dziełem jego życia, nie potrafił już dogadać się z córką. Poza tym Esposito rozstał się z Lanie, która wyszła za mąż i jest w ciąży, a Ryan nie poślubił Jenny i nadal jest kawalerem. Ponadto Beckett nie rozwiązała sprawy zabójstwa swojej matki, bo nie miał jej kto w tym pomóc. Potem oczywiście Castle pomaga nowej Beckett rozwiązać sprawę artefaktu i udaje mu się wrócić do swojego świata, okazuje się, że w wyniku wybuchu stracił przytomność i to wszystko mu się przyśniło, ale po raz kolejny – równoległe światy ?! Aha na okrasę, finał odcinka to ślub głównych bohaterów. Strasznie przerysowany. Koszmarnie.

http://www.keepcalm-o-matic.co.uk/p/keep-calm-and-rzygam-tecza-1/

Naprawdę scenarzystom skończyły się już pomysły. Chyba jednak czas kończyć serial i to mimo, że kolejny odcinek, siódmy był bardzo fajny. Nie porażał świetnością, ale miesiąc miodowy w miasteczku stylizowanym na Dziki Zachód, stroje bohaterów, Beckett wyglądająca jak Zorro i ten finał jak z filmu „W samo południe”, miodzio. To jest taki Castle trochę geekowy, jak dla mnie nawiązujący nieco do wcześniejszych ról Nathana Filliona w „Firefly”. Wprawdzie to Dziki Zachód, ale mimo wszystko jest to nerdowsko cudowne. Jednak chciałabym, aby siódmy sezon „Castle” był tym ostatnim, niech skończą póki jeszcze nie osiągnęli dna. Szanse jednak są na to niewielkie, bo podobno nowe kontrakty są właśnie negocjowane m.in. Stany Katic, której kontrakt kończy się w czerwcu 2015 roku. Pożyjemy, zobaczymy.