Milaczek i Panny roztropne

Jakoś tak się złożyło, że książki Magdaleny Witkiewicz czytam nie po kolei, a recenzuję hurtem. Wyjątkiem będzie „Zamek z piasku”, ale o tym kiedy indziej. Dzisiaj na wesoło, czyli „Milaczek” i „Panny roztropne”.  Po lekturze „Zamku z piasku” potrzebowałam czegoś co mnie rozbawi i tak sięgnęłam po „Milaczka”. Ciepłą, radosną historię o Milenie, która ma trochę więcej niż standardowa ilość kilogramów i czeka na tego jedynego. Wprawdzie nastawiona jest do miłości nieco sceptycznie, ale od czego ma się niezawodną ciotkę Zofię. Dama na emeryturze, która niejednemu zawróciła w głowie, zawsze zadbana i wiedząca czego chce, a najbardziej chce pomóc swojej siostrzenicy. Jest jeszcze Bachor, czyli Zuzanna, lat siedem, rezolutna dziewczynka wychowywana przez ojca. No i oczywiście Parys Antonio, arystokratyczny pies sąsiadów, który zjada dosłownie wszystko, no może z wyjątkiem relanium, którego wyjątkowo nie lubi. 


Jako, że znana jestem z tego, że nie czytam po kolei książek, to jeszcze przed „Milaczkiem” poznałam „Panny roztropne”, czyli dalszy ciąg perypetii Mileny, Bachora i pani Zofii Kruk. Tym razem już nie tylko Milena wikła się w dziwne związki, ale także Bachor zaczyna wkraczać w świat uczuć. A jednej i drugiej jak zwykle usiłuje pomóc ciotka Zofia.

W zasadzie chyba nie powinnam już pisać dłuższych opinii o powieściach Magdaleny Witkiewicz, wystarczyłoby przy każdej książce napisać REWELACJA! Lekkie, zabawne historie dla każdego, niezależnie od wieku i płci. Pełne humoru, zaskakujących zwrotów akcji i przede wszystkim optymizmu, bo nawet jak jest źle to bohaterowie zawsze jakoś sobie poradzą z sytuacją. To fantastyczna opowieść o przyjaźni, która nie patrzy na wiek, o wsparciu, o wspaniałych ludziach, na których zawsze można liczyć. Książki doskonałe na poprawę nastroju, na chandrę, zły dzień, deszcz za oknem i zimowy wieczór. Czy naprawdę muszę pisać, że polecam? Aaa i że czekam na trzecią, zapowiedzianą już przez autorkę część?