„Upalne lato Kaliny” to środek okresu PRL-u, koniec lat sześćdziesiątych, moment wielu zmian. Już nie ma tamtego dworu, tamtego świata i spokojnego życia. Kalina skończyła niedawno studia, wyszła za mąż, urodziła dziecko, ale nie jest szczęśliwa. Marianna miała słaby kontakt z córką, nigdy z nią nie rozmawiała, nie wyjawiła swoich sekretów, nie nauczyła Kaliny kochać. Teraz dziewczyna sama musi stawić czoła przeszłości, rozliczyć się z tym co było i z samą sobą. Zdecyduje się na to, dopiero gdy na jej drodze stanie Maciej.
Katarzyna Zyskowska – Ignaciak po raz kolejny uwiodła mnie ciepłem opowieści, smutkiem, melancholią, mądrością historii. W przepiękny sposób opisuje Zakopane lat sześćdziesiątych, wyprawy w góry, poszczególne szczyty, wraca wspomnieniami do wojennej zawieruchy i losów Marianny.
Denerwowała mnie trochę postać Kaliny, egoistki, wiecznie nieszczęśliwej, niezadowolonej, ale wiem, że taki charakter autorka nadała jej specjalnie, by móc opowiedzieć historię o miłości, podejmowaniu życiowych decyzji, nie zamykaniu się w sobie, a otwarciu na świat i ludzi.
Katarzyna Zyskowska – Ignaciak w „Upalnym lecie Kaliny” stara się uzmysłowić nam, jak ważne są korzenie każdego człowieka, jego przeszłość, w której często tkwią przyczyny jego obecnego zachowania czy wyborów życiowych. Autorka po raz kolejny wprowadziła mnie do magicznego świata uczuć, emocji, świata wyśnionego, sentymentalnego, melancholijnego, trochę jak za mgłą. W trakcie lektury często miałam wrażenie jakbym stała tuż obok i zza szyby przyglądała się rozterkom Kaliny, jakby bohaterka dopuszczała mnie do swoich najskrytszych myśli i tajemnic wbrew sobie, ale jednocześnie z cichym przyzwoleniem. Sięgnijcie po „Upalne lato Kaliny”, bo to piękna i wartościowa historia, którą naprawdę warto przeczytać, a to się coraz rzadziej zdarza.