Czegóż tam nie znajdziemy?! Od opisów dań codziennych, obiadów, kolacji po poradniki dla młodych gospodyń domowych, które musiały sobie radzić w warunkach drożyzny, hiperinflacji, ciągle wprowadzanych przez nowe władze zmian. Zmieniło się również społeczeństwo i obyczaje. Coraz więcej młodych kobiet, żon i matek pracowało zawodowo, musiały uczyć się godzić karierę z prowadzeniem domu. W obliczu napływu ludności do miast coraz chętniej mieszkano w kawalerkach lub niewielkich mieszkaniach, gdzie bardzo często była jedynie wnęka kuchenna, ukryta za zasłoną. Tak ukryta, bo w tamtym okresie kuchnia, miejsce gdzie przyrządzano posiłki była czymś wstydliwym, nawet bardziej niż łazienka. Do lamusa jednak zaczęły odchodzić osobne budynki kuchenne w dworkach szlacheckich, coraz częściej kuchnia mieściła się w tym samym budynku co część mieszkalna, tyle że była znacznie oddalona od reprezentacyjnych apartamentów i salonów, by zapachy do nich nie dochodziły.
Łozińska w kolejnych rozdziałach przedstawia potrawy, jakie jadano w zwykłych domach i te podawane na przyjęciach i bankietach, wydawanych w hotelach i restauracjach. Przybliża także te wykwintne kolacje na Zamku Królewskim w Warszawie, gdzie prezydent Mościcki podejmował władców, królów i prezydentów, premierów i dyplomatów. Uczty wydawane na cześć gwiazd pokroju Kiepury czy Bodo. Możemy obejrzeć fotografie z przyjęć sylwestrowych z udziałem Zuli Pogorzelskiej i innych znanych artystów. Mnie najbardziej urzekły, jak zwykle zresztą, opowieści o kawiarni Ziemiańskiej i stoliku Skamandrytów, przy którym zasiadali Lechoń, Słonimski, Leśmian, Tuwim. Gdzie rodziły się kolejne wiersze, anegdoty i pomysły. Nieoceniony Franz Fiszer, przygotowany na każdą dyskusję, sypiący argumentami i anegdotami jak z rękawa. Inteligentny, a przy tym ogromny smakosz. Książka pełna jest historii z nim związanych.
„Smaki Dwudziestolecia” to nie tylko przekrój przez stoły warstw społecznych okresu międzywojennego. To także ogromna studnia wiedzy o tamtych czasach, ludziach, rozrywce. Zasiadamy przy popularnym wówczas stoliku brydżowym, a obok nas na stoliku stoją kanapeczki i przekąski, jakie modna Pani domu powinna zaserwować na taką okazję. Bywamy na five o’clockach, nawet kilku dziennie, gdzie wystarczy zostawić wizytówkę w hallu, by zaznaczyć swoja obecność, a potem zniknąć i zapukać do kolejnych drzwi, na następną herbatę. Tęsknym okiem spoglądamy na niedostępny dla zwykłych ludzi stolik Skamandrytów w Ziemiańskiej i słuchamy anegdot Franza Fiszera, marząc by dostąpić zaszczytu i być dopuszczonym do tej niezwykłej grupy poetów.
Polecam, świetnie opracowaną, pięknie wydaną książkę autorstwa Mai Łozińskiej. Czytając ją wkraczamy w czarno – biały świat kolorów, barwnego życia, pysznych potraw, zatracamy się i upajamy zapachem golonki, baraniny, a potem zjadamy leguminę, która może być wszystkim, kompotem, galaretką, ciastem, owocami. Przez chwilę możemy się poczuć jak prawie sto lat temu i nacieszyć wyobraźnię smakiem tamtych czasów.