Single – Meredith Goldstein

Zaczynając lekturę „Singli” Meredith Goldstein nie spodziewałam się książki ambitnej. Ot taka lekka powieść na sobotni wieczór. Tego chciałam i prawie to dostałam. Ale zacznijmy od początku.

Bee przygotowuje się do ślubu. Ma jednak nie lada problem, który zna każda panna młoda, musi usadzić gości przy stole. Wśród zaproszonych jest jednak pięciu singli, którzy nie pasują do żadnego stolika. Po długim namyśle i wielu próbach w końcu udaje jej się ulokować pojedynczych gości. I tak poznajemy Hannah, Vicky, Roba, Phila i Joe’go. Pierwsza trójka to przyjaciele Bee ze studiów, znają się i mają wspólną przeszłość. I to głównie na nich oparta jest fabuła książki. Phil przyjechał na ślub w imieniu swojej matki Nancy, która musiała zostać w domu, a Joe to wujek Bee, rozwodnik.

Każdy bohater ma poświęcone osobne rozdziały i w ten sposób poznajemy historię każdego z nich. W ich opowieściach często spotykamy retrospekcje, wspomnienia z przeszłości, by poznać lepiej uczucia, które nimi targały i decyzje, które podjęli.

Książkę czyta się bardzo szybko. Mnie wystarczył jeden wieczór. Natomiast, co do fabuły, to jest ona dla mnie za prosta, za bardzo powierzchowna. Nie znalazłam w tej historii nic głębszego, żadnego drugiego dna, żadnego morału. Jedyne co udało mi się wyciągnąć to podążanie za marzeniami, ale też wydaje mi się to nieco naciągane. Poza tym zakończenie książki jest nagłe. Na kilkunastu ostatnich stronach akcja nagle mocno przyspiesza, wszystkie historie się zamykają, ale jest to tak szybkie, pochopne, że czytelnik czuje się zawiedziony.

Bohaterowie są dobrze nakreśleni, bardzo naturalni, rozbudowani pod względem psychologicznym, dokładnie poznajemy ich charaktery, jednak są dość przewidywalni. Stanowią grupę typowych singli, zwłaszcza Hannah, Vicky i Rob. Każde z nich ma swoje problemy, każde chciałoby coś osiągnąć, ale nie potrafi uwolnić się od tego co ma, nie może podjąć ostatecznej decyzji. Jednak mimo tak dobrego przedstawienia każdej postaci, żadna z nich nie wywołała we mnie jakichkolwiek uczuć, ani pozytywnych ani negatywnych. W pamięć zapadły mi dwie rzeczy, wzruszająca historia suczki Liz, którą opiekował się Rob oraz wyjątkowo denerwująca, irytująca i wkurzająca postać Dawn, pierwszej druhny, która jest stereotypową, głupiutką miss.

W moim odczuciu „Single” to przeciętna książka, z której można by zrobić świetny film – komedię romantyczną. Trochę nietypową, ale myślę, że na ekranie wszystkie te postacie dużo by zyskały, a i cała historia byłaby bardziej wciągająca. Spędziłam z tą książką miły wieczór, można się przy niej zrelaksować, ale jest to raczej jeden z tych tytułów do przeczytania na  raz. A może wam się spodoba bardziej niż mnie? 

Tekst powstał we współpracy z Wydawnictwem M