Kongres futurologiczny – Stanisław Lem

Stanisław Lem to człowiek – instytucja w polskiej i światowej fantastyce, czy raczej science – fiction. Jako że nie przepadam za tym gatunkiem literackim, staram się rzadko mieć z nim do czynienia.  Istnieją jednakże wyjątki od reguły, takie jak twórczość Tolkiena, czy saga Gwiezdnych wojen. Co do Lema, czytałam Bajki robotów, Cyberiadę i fragmenty Dzienników gwiazdowych, ale nigdy jakoś autor nie przekonał mnie do siebie. A teraz sięgnęłam po Kongres futurologiczny. I jak dotąd jest to najlepsza z książek polskiego futurologa, które przeczytałam.

Kongres futurologiczny to jedna z najbardziej brawurowo opowiedzianych przygód Ijona Tichego. Zaproszony na zjazd futurologów we wstrząsanej rewolucją latynoamerykańskiej republice, Tichy przenosi się do świata, gdzie w groteskowym splocie zrealizowały się jednocześnie utopijna i antyutopijna wersja historii przyszłości*.

Brawurowo to świetne określenie dla powieści Lema. Szybko tocząca się akcja, zmiana miejsc i czasu i przede wszystkim fantastyczne i to w dosłownym znaczeniu pomysły autora, który wyszydza futurologię, ludzkie marzenia o idealnym, utopijnym świecie. Co rusz wybuchałam śmiechem czytając kolejne nazwy i określenia wymyślone przez Lema na potrzeby książki. Bo kto oprócz niego wpadłby na taki pomysł: Zwykle przydziela się takim grupom pokoje na tych samych piętrach, lecz chcąc mnie uhonorować, dyrekcja dała mi apartament na setnym, ponieważ miało własny gaj palmowy, w którym odbywały się koncerty Bacha; orkiestra była żeńska i, grając, dokonywała zbiorowego stripteas’u**. Albo wymyśliłby taką instytucję jak Wydawcy Literatury Wyzwolonej, gdzie największym przebojem jest Tylko głupiec i kanalia lekceważy genitalia, bo najbardziej jest dziś modne reklamować części rodne!*** Przeczytawszy powyższe zdanie długo nie mogłam pohamować śmiechu. Zresztą Lem często nawiązuje do erotyki czy pornografii nawet (pomysł przerabiania bajek dziecinnych na utwory pornograficzne, to on napisał Długi Czerwony Kapturek, jako też Ali Babę i czterdziestu Zboczeńców^) jeden z futurologów obecnych na zjeździe przewiduje na przykład stworzenie budynku, w którym toczyłoby się całe życie jego mieszkańców osiemsetpiętrowego, z klinikami położniczymi, żłobkami, szkołami, sklepami, muzeami, zoologami, teatrami, kinami i krematoriami; projekt uwzględniał pomieszczenia podziemne na popioły zmarłych, telewizję czterdziestokanałową, izby upojeń (to mnie najbardziej rozbroiło kolokwialnie mówiąc) i wytrzeźwień, sale podobne do gimnastycznych do uprawiania grupowego seksu (wyraz postępowych przekonań projektantów) oraz katakumby dla nieprzystosowanych ugrupowań subkulturowych^^.

Jak inteligentnym człowiekiem, z ogromną wyobraźnią musiał być autor, aby stworzyć świat przedstawiony w Kongresie futurologicznym. A w zasadzie kilka światów. Bo Ijon Tichy przenosi się między nimi i opisuje to co widzi. Co mu się podoba, a co nie, co wygląda idealnie, choć takie nie jest. Lem wyszydza dążenie ludzkości do utopii, która po pierwsze jest nieosiągalna, po drugie może być czymś o wiele mniej idealnym niż to sobie wyobrażamy. Świat, w którym wszyscy są szczęśliwi, zawsze osiąga się wyznaczony cel, nie ma problemów głodu, ubóstwa, bezrobocia, zdrowia to  wcale nie jest świat idealny, choć teraz tak uważamy. Utopia po prostu nie istnieje, może być jedynie ułudą, a kiedy spadną nam już z oczu różowe okulary, wtedy okazuje się, że to wszystko mistyfikacja.

Nie będę opisywać więcej, bo za dużo bym zdradziła. Powiem jednak, że książkę pochłonęłam w jedno popołudnie, czytałam i czytałam, pękając ze śmiechu. Dziwnych nazw i jeszcze bardziej szalonych pomysłów Lem przedstawił całe mnóstwo. Właściwie na każdej stronie można znaleźć coś nowego. Jednym z moich ulubionych pomysłów są detaszki – dopinane rączki, którymi można na przykład coś przytrzymać. A takich idei jest więcej w Kongresie futurologicznym.

 *nota wydawcy z okładki, Stanisław Lem, Kongres futurologiczny, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012;
**Stanisław Lem, Kongres futurologiczny, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012, s.11;
*** Ibidem, s.17;
^ Ibidem, s.44;
^^Ibidem, s.29-30.