Z zaciekawieniem sięgnęłam po książkę Jarosława Klonowskiego Miriam. Nie czytałam wcześniejszych powieści autora, ale zainteresowała mnie tematyka. Uwielbiam historię, a zwłaszcza XVI wiek i państwo Jagiellonów i dlatego postanowiłam przeczytać Miriam.
Młoda Żydówka, kradnąca do tej pory sakiewki i serca na ulicach kujawskich miast, od miesiąca ukrywa się w benedyktyńskim szpitalu w Kruszwicy. Przebrana za mnicha, usiłuje zmylić ścigających ją wrogów. Niestety, za sprawą zagadkowej postaci, jej sekret wychodzi na jaw. Miriam czuje, że grunt ucieka jej spod stóp. Bez wahania wodzi braciszków na pokuszenie. Opornych przekonuje, że jej głosem przemawiają anioły. Szpital staje się świadkiem dramatycznych zdarzeń, gdy w pozornie spokojne życie konwentu wkrada się tajemnica i zbrodnia, popełniona za sprawą mrocznych sił.
Kim jest tajemniczy złoczyńca, który wmieszał się w szeregi zakonników, aby wykraść sekrety kruszwickiego szpitala? Skąd wie tak wiele o przeszłości Żydówki i jak zamierza wykorzystać tę wiedzę?…*
Nietypowa fabuła to na pewno duży atut powieści. Mało jest polskich autorów, którzy decydują się osadzić akcję książki w przeszłości i to tak zamierzchłej, jak XVI wiek. Jeszcze mniej jest takich, którzy dokładnie sprawdzają źródła, na których opierają swój utwór. Jarosław Klonowski jako historyk, specjalizujący się w średniowieczu, nie miał zapewne problemów z opisaniem ówczesnych realiów. I to należy mu się na plus. Natomiast sama historia już niekoniecznie.
Spodziewałam się wyrazistych postaci, ciekawych, sama postać Miriam wzbudzała we mnie szczere zainteresowanie. Rozczarowałam się. Przede wszystkim bohaterów było za dużo. Mnogość postaci jest typowa dla książek historycznych, ale Miriam to fikcja, więc można było ograniczyć ilość charakterów. A tak to czytelnik się gubił. Zwłaszcza mieszali mi się zakonnicy. Co rusz cofałam się o kilka stron, żeby się zorientować o którym z nich tym razem mowa. Poza tym bohaterowie byli dość przeciętni. Główna bohaterka, mimo całej swej przebiegłości i sprytu była nijaka. Nie wzbudziła we mnie, ani sympatii ani niechęci. Większe zainteresowanie wywołał Bartek Chodyna, jako jedyny z interesującą przeszłością i pochodzeniem.
I ostatnia kwestia – język. Rzecz dzieje się w XVI wieku spodziewałam się więc stylizacji archaicznej. Tekstu zawierającego liczne zwroty i słowa używane w tamtym okresie. Niestety jest ich niewiele i są to głównie określenie dotyczące strojów.
Podsumowując. Miriam to nie jest zła książka. Na pewno jest inna, od wszystkiego co dotąd znałam. Czy mi się podobała? Raczej nie. Ale niech każdy sprawdzi sam i przekona się na własnej skórze. Ja dam Panu Klonowskiemu drugą szansę i przeczytam jeszcze Ognie Świętego Wita. Wtedy zdecyduję. Dobre to lektury czy nie?!
*nota wydawcy
Za egzemplarz recenzyjny i możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu MG