Szkoła gotowania pod amorem – Melissa Senate

Ostatnio panuje moda na gotowanie. Ilość programów kulinarnych, gdzie gotują specjaliści lub amatorzy jest tak ogromna, że powoli przestaje się mieścić w ramówkach telewizyjnych. Gotowanie stało się modne zwłaszcza wśród młodych ludzi. Wykreowano nowy styl życia.  Styl ten przełożył się również na dzieło pisane. Ukazała się właśnie kolejna książka łącząca gotowanie z miłością i nauką o życiu, „Szkoła gotowania pod amorem” autorstwa Melissy Senate.


Holly Maguire ma trzydzieści lat i właśnie odziedziczyła po babci, szkołę gotowania w Maine. Mimo początkowych trudności, postanowiła kontynuować dzieło babci i poprowadzić zajęcia kulinarne. Pierwszymi kursantami są dwie kobiety, mężczyzna i dwunastoletnia dziewczynka. Każdy ma swoje problemy i ku zdziwieniu wszystkich uczestników kursu, gotowanie pozwala im zapomnieć o kłopotach, spojrzeć na nie z innej strony i rozwiązać w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Babcia Holly miała bowiem swoje sekretne składniki, które dodawała do każdego przepisu. Czy więc i Holly stanie się lekarstwem na całe zło dla swoich kursantów?

Bardzo sympatyczna powieść. Lekka, łatwa i przyjemna. Podnosi na duchu, koi serce, uspokaja nerwy. Napisana w dobrym stylu historia kilku osób, które próbują znaleźć szczęście. Każde na swój sposób. No i te przepisy włoskiej kuchni. Czytając, cały czas byłam głodna. A moje myśli krążyły głównie wokół makaronów.

Fabuła jest banalna, autorka nie wniosła tak naprawdę nic nowego do powieści, która jest dość przewidywalna. Ale za to dobrze się ją czyta. Kolejna książka z gatunku tych dających nadzieję i wiarę w przeznaczenie. W to, że gdzieś tam jest zapisany nasz los, a każdy może znaleźć swoja drugą połowę. Poza tym napisana przyjemnym językiem, nie ma tu skomplikowanych historii i miliona wątków. Od czytelnika nie jest wymagana koncentracja i uważne śledzenie opowieści. A jednak ja robiłam to z przyjemnością. Chłonąc każdą pozytywną myśl i energię płynącą z Cucinotty Camilli. Bo tak chyba jest, że kuchnia naszych babć kojarzy się z ciepłem i bezpieczeństwem. A przebywanie w niej i zapach drożdżowego ciasta przywołują spokój dzieciństwa.

Nie wystawię „Szkole gotowania pod amorem” wysokiej noty, ponieważ nie jest to dzieło wybitne, ani nawet wysokich lotów, ale mimo wszystko nie uważam poświęconego jej czasu za stracony. Co więcej, myślę że będę wracać do tej książki w chwilach tak zwanej chandry jesienno-zimowej. Dlatego, że jest to ciepła, pełna miłości i radości opowieść o grupie ludzi, którzy mimo wszystko ciągle próbują.