Studio Sex – Liza Marklund

Młoda dziennikarka Annika Bengtzon dostaje swoje pierwsze reporterskie zadanie. Relację z miejsca zbrodni. Ofiarą jest młoda dziewczyna – striptizerka, występująca w pobliskim klubie.

Dla Anniki sprawa staje się czymś ważniejszym niż zwykłą relacją. Nawiązuje kontakt z policją, współlokatorką zamordowanej Josephine, politykami, a także wchodzi w nocny świat rozrywki. Zadanie niebezpieczne, ale i niesamowicie wciągające.

Szkoda jednak, że „Studio Sex” Lizy Marklund nie jest tak wciągające. Pierwsza książka z serii o Annice Bengtzon jest zdecydowanie najsłabsza ze wszystkich. Jest pomysł na morderstwo, ale niestety brak pomysłu na przedstawienie tego wątku. Bardzo podobało mi się tło społeczno-obyczajowe powieści. Opisanie świata mediów w sposób krytyczny, z uwzględnieniem wszystkich jego wad, pogonią za sensacją, przepychankami i przysłowiowym podkładaniem świni współpracownikom. Wymienione przykłady świetnie zostały przedstawione w redakcji tabloidu, w którym pracuje Annika. Autorka posuwa się dalej i wkracza w świat polityki, ukazując priorytety i wartości panujące w nim.

Poznajemy także historię samej bohaterki, która jest dość zaskakująca, jeśli nie czytało się książek Marklund w kolejności chronologicznej. Większość czytelników, w tym także ja, zaczynało od „Zamachowca”, gdzie Annika jest już doświadczoną reporterką działu kryminalnego. Jednak „Studio Sex” przedstawia Annikę jakiej nie znacie. Nie jest tak silna, jak w kolejnych częściach, czasami wręcz sprawia wrażenie bezbronnej. Uczy się zawodu reportera, poznaje jego wady i zalety, sztuczki, które może wykorzystać. Po raz pierwszy też poznajemy rodzinę Anniki, ale nie Thomasa i dzieci, lecz mamę i przede wszystkim ukochaną babcię. Dowiadujemy się o pochodzeniu dziennikarki i jej niezbyt szczęśliwym do tej pory życiu.

„Studio Sex” polecam wiernym czytelnikom Marklund, którzy są zainteresowani początkami dziennikarskiej kariery Anniki Bengtzon. Natomiast tym, którzy dopiero chcą sięgnąć do kryminałów tej autorki proponuję zacząć od „Zamachowca”. Bowiem książki Marklund są trochę jak „Moda na sukces”. Od którejkolwiek by się nie zaczęło i tak wiadomo o co chodzi.