5 powodów, dlaczego nigdy nie będę prawdziwą minimalistką

photo - unsplash.com
unsplash.com

Przemyślałam moją wersję minimalizmu. Ostatnio nadarzyła się okazja, by uporządkować sobie w głowie ostatnie trzy lata i pomyśleć nad tym, jak ten mój minimalizm ma wyglądać. Dla mnie ta idea/ filozofia/styl życia – niepotrzebne skreślić, polega przede wszystkim na byciu szczęśliwą. Ot tak, po prostu. A czy to ma oznaczać niekupowanie niczego, odmawianie sobie przyjemności w imię czegoś, co wymyślił ktoś lata temu? Bo co, niby mam się poczuć lepiej dzięki temu? Nie sądzę. Nie chciałabym mieć tylko stu rzeczy. Albo pięciuset. Albo dziesięciu. Chcę mieć tyle, ile mi pasuje… i nie chcę ich liczyć. Dlatego poniżej prezentuję cztery powody, dlaczego nigdy nie będę stuprocentową minimalistką:

1.    Uważam, że każdy powinien mieszkać w takiej przestrzeni jaka mu odpowiada – jesteś singlem i mieszkasz w stumetrowym apartamentowcu, a dlaczego by nie? Jak tylko Cię stać  sprawia Ci to radość, to mieszkaj! Ja też lubię duże przestrzenie.

2.    Kochasz książki/filmy/seriale/porcelanowe kotki (no z tym to może przesadziłam) i masz całą kolekcję, a czemu by nie? Sprawia Ci to radość, to miej. Większość minimalistów ogranicza się do określonej ilości przedmiotów – a ja mam ponad 200 książek własnych i ponad 120 dziecięco – młodzieżowych, no i co? Kto bogatemu zabroni – trzeba tylko umieć zachować umiar,  a nie iść na żywioł.

3.    Nie lubię całkowicie pustych pomieszczeń. Nie żeby od razu wystawiać całą kolekcję kurzołapek na półkach, ale kilka drobiazgów nadających pokojowi charakteru nie zawadzi.

4.    Irytuje mnie styl skandynawski. Ogromnie irytuje. Modny się zrobił. Często łączony jest z minimalizmem, choć dla mnie nie ma z nim nic wspólnego, przynajmniej w zakresie tych wszystkich bibelotów typu latarenki, koszyczki, ramki itp. Ale ta wszechogarniająca biel jest dla mnie po prostu smutna. Pusto wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie, że sparafrazuję klasyka. I przede wszystkim kto to sprząta.

5.    Kwestie ubraniowe – mocno wyczyściłam szafę, oj bardzo mocno. Ale wynikało to raczej z faktu, że większość moich ubrań to były rzeczy nienoszone, albo zniszczone. Teraz zaczynam powoli budować od nowa garderobę i choć w zamierzeniu będę ją tworzyć w oparciu o bazę i dodatki, to z minimalizmem raczej nie będzie miała wiele wspólnego.

Bo minimalizm to nie tylko niekupowanie, a tak przede wszystkim jest postrzegany. To po prostu rozsądne zakupy. Dobór przedmiotów w domu, które chcemy mieć,  a nie tylko tych najpotrzebniejszych.  Ale też nieprzesadzanie w drugą stronę i zagracanie domu. Minimalizm to taki złoty środek, równowaga w każdej dziedzinie życia.

To także uporządkowane otoczenie. Na wierzchu trzymaj to czego używasz na co dzień i to co musi stać na półkach, bo na przykład nie mieści się w szafach czy szufladach – ale można wtedy wybrać opcję witryny – nie będzie się kurzyć.  

To również porządek w głowie. Przynajmniej częściowy, bo ja mam tam zawsze kreatywny bałagan – chaos uporządkowany jak mawiał o swoim gabinecie Adam Hanuszkiewicz. A przynajmniej tak sobie wmawiam.