Prawda. Krótka historia wciskania kitu

Kłamstwo obiegnie całe miasto, zanim prawda założy buty – to zdanie przypisywane jest wielu autorom. I na tych słowach oparł się Tom Philips biorąc na tapet kłamstwo, jego pochodzenie i wykorzystanie przez mniej lub bardziej znanych ludzi w historii świata.

„Prawda. Krótki historia wciskania kitu” – tytuł i temat chwytliwy, opakowanie ładne, a w środku hamburger. Wiecie ja bardzo lubię hamburgery, ale wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nie jest to najlepsze jedzenie świata. Zero przyjaznej zdrowiu zawartości.

I ta książka jest trochę jak taki hamburger. Tytuł sugeruje, że będzie epicko, nie oderwiemy się od lektury, pochłoniemy ją jak tego hamburgera na trzy kęsy, ale niestety potem dostaniemy niestrawności.

Tom Philips opisuje jak na przestrzeni wieków kłamstwa doprowadzały do zbiorowej histerii, o wierze w absurdy, o odkrywaniu lądów i krain, które nigdy nie istniały, o przekonaniach, które wypaczały nasze spojrzenie na rzeczywistość i oczywiście o wielkich politycznych ściemach. Są tutaj ludzie porzucający majątki na rzecz nowego życia w nowym świecie, kobiety niesłusznie oskarżane o czary i oczywiście słynne polowania na czarownice, a także mniej lub bardziej szkodliwe dowcipy Benjamina Franklina, który jest ulubieńcem autora w płataniu figli.

Miałam wielkie oczekiwania wobec tej książki, ale zakrztusiłam się już przy pierwszych kęsach, a potem było tylko gorzej. Ostatnie trzydzieści stron przewertowałam, aby sprawdzić do jakich wniosków autor doszedł, bo uznałam, że skoro przeczytałam te 200 stron, to przynajmniej sprawdzę jak to się kończy.

Mam właściwie tylko jeden zarzut wobec tego tytułu. Philips porusza bardzo ciekawe tematy, przytacza interesujące case’y, o których pewnie większość z nas nigdy nie słyszała, ale robi to w niesamowicie nudny sposób. Po książkach Gladwella i Duhigga przyzwyczaiłam się, że można pisać o faktach w sposób wciągający, intrygujący, robić z nich historię z suspensem, sprawiać, że czytelnik koniecznie chce się dowiedzieć jak się skończy dana opowieść. Tymczasem Philips opowiada o kłamstwach jakby mówił o tym, co zjadł na śniadanie. Zero emocji, zero interakcji z czytelnikiem, a na koniec próbuje z humorystycznej podobno książki wyciągnąć poważne wnioski. Jest nudno, powolnie, ciągnie się to jak makaron (mam wobec tej książki silne skojarzenia spożywcze, nie wiem czemu, nie pytajcie) i nieśmiesznie. Podobno Philips pisze książki na wesoło (mam na półce „Ludzie. Krótka historia o tym jak spieprzyliśmy wszystko”, ale jeszcze czeka na przeczytanie) i z humorem, no to ja nie wiem gdzie tutaj był ten humor. Chyba, że w osobie Benjamina Franklina, który rzeczywiście musiał być niezłym psotnikiem, bo płatane przez niego figle były wymyślne i przynajmniej dla osób postronnych zabawne. A trzeba dodać, że autor zdaje się uwielbiać Franklina i często odwołuje się do jego pomysłów.

Jako ciekawostkę dodam, że kilka miesięcy temu byłam na konferencji, a w ramach niej na sesji  pt. „Największe przekręty XXI wieku – czy naprawdę jesteśmy świadomi”. Miał w niej brać udział Tom Philips, ale nie dotarł. Sesja była fantastyczna, słuchałam jak zaklęta, mnóstwo się dowiedziałam i bardzo dużo zapamiętałam, co świadczy o naprawdę wysokim poziomie panelistów, którzy opowiadali takie historie, że kapcie spadały. Na tej fali kupiłam pierwszą książkę Philipsa, a potem właśnie „Prawdę …”sądząc, że to będzie coś.
I jak widzicie srodze się zawiodłam. Podobno pierwsza książka jest lepsza, spróbuję, zobaczę, wypowiem się. Niestety dla mnie „Prawda. Krótka historia wciskania kitu” to zbiór historyjek, które nie ciekawią, nie bawią, nie intrygują, choć powinny bo mają ku temu spory potencjał. Chcesz to czytaj, ale na własną odpowiedzialność.