Killing Eve

Do wszelkich hitów i bestsellerów podchodzę nieufnie. Rzadko zdarza się, żeby przebój literacki, kinowy czy telewizyjny stał się również moim przebojem.  Najczęściej czekam, aż będzie cały sezon, albo nawet dwa zanim zdecyduję się obejrzeć i niestety często okazuje się, że pierwszy sezon to sztos, a kolejne to już ciągnięcie na siłę dla pieniędzy, bo innego powodu nie widzę.

Rok temu rekordy popularności biła produkcja Killing Eve z Sandrą Oh w roli głównej. Eve Polastri, agentka MI6 bierze udział w tajnym śledztwie mającym na celu rozpracowanie nieco ekstrawaganckiej, lecz bardzo inteligentnej zabójczyni Villanelle. Wkrótce kobiety stają się dla siebie obsesją i zaczynają grę w kotka i myszkę. Eve śledzi Villanelle, co rusz depcząc jej po piętach, a morderczyni nic sobie z tego nie robi i celowo podrzuca kolejne tropy, lub nawet beztrosko staje oko w oko z agentką.

Muszę przyznać, że nie rozumiem fenomenu tego serialu. Pierwszy sezon jest bardzo dobrze nakręcony, postać Villanelle to jest geniusz scenarzysty i aktorskie wymiatanie Jodie Comer . Villanelle jest nonszalancka, ekstrawagancka i psychopatyczna jednocześnie. Eve Polastri z kolei to taki zlepek niewiadomo czego.  Wydaje się jakby scenarzysta miał na nią jakiś pomysł, ale gdzieś ten pomysł się zatracił i w efekcie dostajemy bohaterkę, agentkę MI6, która w momencie zagrożenia (np. scena w której Frank ucieka przed Villanelle przez pola, biegnie do auta, w którym czekają Eve i Elena) piszczy i miota się jak nastolatka w amerykańskim filmie. W pierwszych scenach Eve wydaje się być chłodnym umysłem. Rozkłada każdą sprawę na czynniki pierwsze, na spokojnie rozpracowuje każdy wątek każdego śledztwa. Czasami działa pochopnie, słucha intuicji, co przysparza jej kłopotów, ale koniec końców okazuje się, że ma rację. Po czym w trakcie pierwszego sezonu ten zimny, kalkulujący umysł zanika na rzecz roztrzęsienia i nomen omen tytułowej obsesji.  Spodziewałam się, że ta obsesja spowoduje, że Eve będzie tropić Villanelle, deptać jej po piętach, a zabawa w kotka i myszkę będzie na zasadzie już, już ją ma na wyciągnięcie ręki, a zabójczyni znów się wymyka i pokazuje środkowy palec wszystkim.  No i nie. Bohaterki co chwilę stają twarzą w twarz,  jak gdyby nigdy nic i nie ma to żadnych konsekwencji. Finał pierwszego sezonu mocno zaskakuje i miałam nadzieję na mocne wejście w sezon drugi.  Moje rozczarowanie było tak ogromne, że nie potrafię go chyba sensownie opisać. Nie będę spojlerować, dlatego powiem tylko kilka słów.  Drugi sezon to szczyt absurdu i głupoty. I niech mi nikt nie wmawia, że to taka konwencja miała być, bo brytyjskich seriali różnych gatunków oglądałam co niemiara, zęby zjadłam na angielskim humorze w różnych wydaniach, i zdecydowanie mówię, że Killing Eve to nie jest konwencja absurdu. Pierwszy sezon dobitnie pokazał, że miała to być produkcja sensacyjna i jakieś tam elementy czarnego humoru w postaci niezrównoważonej Villanelle się pojawiały. Tak została napisana ta bohaterka i tylko jej konwencja absurdu dotyczyła. Sandra Oh pasuje do tej konwencji jak pięść do nosa. Kompletnie nie nadaje się do roli komediowej. Eve miała być zimnym, analitycznym umysłem i taka Sandra Oh, przy całej mojej niechęci do niej, nie ukrywam tego, sprawdziłaby się rewelacyjnie, co było widać w pierwszych odcinkach.  Dobra koniec o Eve i Villanelle. Tam są też inni bohaterowie. Konstantin i Carolyn – genialne role Kim Bodnia i Fiony Shaw. Dobrze napisane, świetnie poprowadzone, doskonale zagrane – casting zrobił dobrą robotę.

I teraz ni z gruszki ni z pietruszki przechodzę do fabuły.  Tak właśnie wygląda to w serialu. Pierwszy sezon jest dość spójny fabularnie, wszystkie wydarzenia mają sens, wynikają z siebie, łączą się w całość. Drugi sezon – uprzedzam obejrzałam 3 z 8 odcinków i poległam. Pokonał mnie poziom absurdu, głupoty i żenady. Bo drugi sezon nie ma sensu za grosz. Cały wątek pobytu Villanelle u Juliana można pominąć, bo stanowi zapychacz (tak przeczytałam opisy kolejnych odcinków i recenzje tychże i nie wynika z nich, by ten wątek był do czegoś potrzebny). Problemy prywatne Eve? Jeżu kolczasty ja się dziwię, że Niko nie rozwiódł się z nią milion lat temu, bo tak wkurzającej i irytującej baby jak Eve to ze świecą szukać. Villanelle też w sumie nie porywa. Straciła cały swój psychopatyczny urok, tę nonszalancję w zabijaniu, która była ogromnym atutem tej postaci, i zaczęła mnie wkurzać. I nie rozumiem, dlaczego nadal nie wiemy co Carolyn robiła u Villanelle w więzieniu. Obstawiam, że jest podwójną agentką i członkinią Dwunastu, ale nie będzie mi dane się tego dowiedzieć, bo nie jestem aż taką masochistką, żeby dokończyć oglądanie drugiego sezonu, w którym uwaga spojler nic się nie wyjaśnia, a już tym bardziej, by oglądać jeszcze trzeci. Mam lepsze rzeczy do roboty i do oglądania. I powtarzam nie rozumiem fenomenu tej produkcji, zachwytów i peanów na jej cześć, bo jest tak strasznie przeciętna, że płakać się chce. Nie polecam, nie namawiam, nie chce mieć niczyjej straty czasu na sumieniu.