Naczelne z Park Avenue

Kiedy masz zostać mamą, wyobrażasz sobie jak to będzie. Widzisz siebie fajnie ubraną, zadbaną, z idealnym dzieckiem na spacerze. Jasne, wiesz, że będą nieprzespane noce i takie typowe problemy zanim i ty i maluch złapiecie rytm, ale wierzysz, że po miesiącu będzie wszystko idealne, jak w książkach. A potem dziecko przychodzi na świat i okazuje się, że macierzyństwo wcale nie jest takie bajkowe. No chyba, że mieszkasz na Upper East Side, najbogatszej części nowojorskiego Manhattanu.

Wednesday Martin pochodzi z Michigan. Ale kiedy wyszła za mąż stała się mieszkanką najbogatszej dzielnicy Manhattanu.  I musiała nauczyć się jak być mamą – supermamą. Na UES są tylko supermamy i oczywiście superdzieci. Nad wiek rozwinięte, liczące, piszące i czytające w wieku trzech lat. Chodzą na zajęcia umuzykalniające dla maluchów, na jogę dla dwulatków, a walka o najlepsze wykształcenie zaczyna się już w momencie zapisów do żłobka. Najlepszy żłobek jest często powiązany z najlepszym przedszkolem, a to z kolei z najlepszą szkołą prywatną – podstawową, a później średnią. A wiadomo jak już skończysz te wszystkie szkoły, to najlepsze uczelnie kraju i świata stoją otworem. Bawić też możesz się tylko w odpowiednim towarzystwie. Nie możesz zaprosić do domu kolegi z przedszkola, wasze mamy muszą to ustalić, sprawdzić rodziców kolegi, czy na pewno jest to odpowiednio ustosunkowany dla was partner do zabawy. Wiem, że to wszystko brzmi śmiesznie. Wiem, że wygląda to na mocno przerysowane. Ale to wszystko prawda.  Tylko, że patrząc z drugiej strony dla nas jest to śmieszne, dla mieszkańców UES to jest po prostu życie. Bogate rodziny, z koneksjami, ludzie zajmujący wysokie stanowiska – od ich dzieci wymaga się, by podążały w ślady rodziców, przejmowały rodzinne firmy i potrafiły same o siebie zadbać, tak jak dbali o nich rodzice. I w tym momencie przestaje mnie to wszystko dziwić, a nawet śmieszyć. Bo sama jestem mamą, bo też chcę dla moich dzieci jak najlepiej.

I tak Martin w książce „Naczelne z Park Avenue” pokazuje jak to jest być mamą na Manhattanie. Co ją zaskoczyło, co rozbawiło, i jak się do tego wszystkiego dostosowała. Co więcej jak stała się jedną z nich. Kobiet, które idealnie wyglądają w ciąży, w miesiąc po porodzie mają figurę nastolatki, a ich dzieci nigdy nie mają brudnej buzi. Jednocześnie autorka porównuje życie na UES z zachowaniami ssaków naczelnych (a co najlepsze kiedy pierwszy raz zobaczyłam tytuł „Naczelne z Park Avenue” moje pierwsze skojarzenie dotyczyło redaktorek naczelnych).  Martin jako antropolog i doskonały obserwator na każdym kroku widziała odniesienia do świata zwierząt. A przy tym jej inteligentny humor celnie puentuje każdą sytuację, wywołując u czytelnika salwy śmiechu.  Przy tym książka jest doskonale napisana, czyta się ją z przyjemnością, zapamiętując mnóstwo opisanych w niej kwestii (czytałam ją na początku grudnia, recenzja powstała kilka dni temu, sama byłam zdziwiona ile zapamiętałam). Jest to połączenie literatury obyczajowej takiej lekkiej, łatwej i przyjemnej z pracą naukową, i to połączenie rewelacyjnie autorce wyszło. „Naczelne z Park Avenue” to świetna rozrywka, która zaskoczy czytelnika.

Ps. A jeśli jesteście fanami serialu „Plotkara”, to tym bardziej ta książka jest dla Was. To taka Blair Waldorf w wersji 30-letniej.