Abel i Kain – Katarzyna Kwiatkowska

Jak tylko zamknęłam ostatnią stronę „Zbrodni w błękicie” od razu zaczęłam czytać „Abel i Kain”, czyli kolejną zagadkę kryminalną przed której rozwiązaniem stanął Jan Morawski i jego kamerdyner Mateusz. Tym razem na prośbę Tadeusza Tarnowskiego, Jan jedzie do dworu jego przyjaciela Adama Ponińskiego, który pragnie by rozwiązano zagadkę śmierci jego syna, dziedzica majątku. Im głębiej nasz bohater drąży temat, tym więcej wychodzi na jaw kłamstw i podwójnego życia prawie wszystkich mieszkańców dworu. A niebezpieczeństwo nie minęło…

Drugie spotkanie z twórczością Katarzyny Kwiatkowskiej było dla mnie równie udane jak pierwsze. „Abel i Kain” to godna kontynuacja „Zbrodni w błękicie”. Nie będę się powtarzać, bo mogłabym przedstawić te same argumenty przemawiające na korzyść książki, co w poprzedniej recenzji. Napiszę za to, że tym razem autorka wykreowała cudowną postać Tercjusza, który nie tylko z imienia kojarzy się ze starożytnym Rzymem. Jego apetyt i czynienie z każdego posiłku rytuału, wręcz małej uczty, a czasem wielkiej są godne nie tylko Rzymu cezarów, ale i sarmackiej Rzeczypospolitej. Przy okazji Kwiatkowska opisuje kulinarne zwyczaje Polaków w Wielkim Księstwie Poznańskim przełomu wieków, a także przedstawia kulisy przygotowywania niektórych potraw, m.in. słynne drylowanie porzeczek, czyli czynność, której dzisiaj nie potrafi sobie wyobrazić nawet najbardziej pracowita pani domu.

„Abel i Kain” to doskonale skrojona intryga, ciekawe postacie, spora dawka humoru i oczywiście rodzinne tajemnice. Przyznam, że momentami sama gubiłam się w tych zawiłościach, ale na szczęście jeśli jest się uważanym czytelnikiem to bez problemu zrozumiemy powiązania między bohaterami, zwłaszcza pseudonimy jakie Jan i Mateusz nadają poszczególnym domownikom. Wszystkie wydarzenia rozgrywają się gęstej atmosferze kryminału retro na miarę Agaty Christie. Kwiatkowska stworzyła klimat, który momentami przyprawia o gęsią skórkę, a jedna ze scen skojarzyła mi się z mickiewiczowskimi „Dziadami”, co tylko dodało smaku całej intrydze. Przyznam, że tym razem udało mi się rozwiązać zagadkę morderstwa, co było dla mnie wielce satysfakcjonujące, bo autorka nie raz, nie dwa wywiodła mnie w pole, podsuwając kolejnych bohaterów, którzy charakterem aż prosili się o bycie mordercą.  Polecam wam tę rewelacyjną kontynuację, a ja już czekam na kolejną książkę, która do mnie wędruje, czyli „Zobaczyć Sorrento i umrzeć”, również autorstwa Katarzyny Kwiatkowskiej, której nie waham się nazwą polską Królową Kryminału Retro, a myślę, że jej twórczość to doskonały przykład, że i na naszym rodzimym podwórku można stworzyć historię w stylu słynnego Herkulesa Poirota.