Opowieść o trudnych wyborach, które mogą podarować komuś życie, o przebaczeniu i zrozumieniu oraz o wielkiej nadziei i sile kobiet. Czy najbliższej przyjaciółce potrafiłabyś wybaczyć wszystko? Mimo tego, że zabrała Tobie to, co kochałaś najbardziej? A gdyby jej wybór okazał się błędem? A gdyby jej dni były policzone? Ina myślała, że przeszłość zostawiła daleko za sobą. Teraz jej życie przebiegało tak, jak sobie tego życzyła. Czasem zapraszała do niego mężczyzn, ale tylko na chwilę. Patrycja w każdej chwili mogła wszystko stracić. Los postawił przed nią najtrudniejsze z zadań. Jak w ciągu kilku tygodni nauczyć ukochane córki jak żyć? Karola musiała wziąć sprawy w swoje ręce.
Wyruszyła w podróż aby odnaleźć pierwszą na liście.
Odnalazła. Ale wraz z nią wróciły bolesne wspomnienia.
Mimo niezagojonych ran, dawnych zdrad, i upływającego czasu, przyjaźń powróciła. Powróciła z wielką mocą, która kruszy góry, sprawia, że niemożliwe staje się możliwe.
Magdalena Witkiewicz wie jak oczarować czytelnika. Robi to powoli, najpierw delikatnie kusi okładką książki, potem rozpoczyna subtelną grę pierwszymi zdaniami, by w końcu wciągnąć nieszczęśnika w wir wydarzeń, od których już nie ma odwrotu. I tak właśnie wygląda lektura „Pierwszej na liście”, jedenastej już powieści autorki, intryguje, wciąga i nie wypuszcza do ostatniej strony. Dawno już nie natrafiłam na książkę, od której nie mogłam się oderwać. Tak uczuciowej, tak emocjonalnie wyniszczającej, a jednocześnie tak magicznej. Bo właśnie to słowo najlepiej oddaje charakter powieści. Autorka napisała historię kilku kobiet, które niespodziewanie łączy los. Żadna z nich nie jest na to gotowa, każda próbuje się pogodzić z kłodami rzucanymi pod nogi przez życie i przejść przez nie bez szwanku. Wyzwanie przyjęte, ale będzie wymagało mnóstwa wewnętrznej siły. A ta jest przecież w każdym z nas, wystarczy dobrze poszukać.
W najnowszej książce autorka porusza problemy, z którymi każdy z nas może zetknąć się na co dzień, choć nie zawsze jesteśmy ich świadomi. Często uważamy, że jesteśmy niezniszczalni, że chorują osoby wokół nas, a my nie. A przecież nigdy nic nie wiadomo. „Pierwsza na liście” dotyka tematu dawców szpiku kostnego. Tematu niełatwego, ale ważnego w dyskusji o białaczce. Magdalena Witkiewicz opisuje wątpliwości jakie mogą targać osobami, które zdecydowały się zostać dawcami, ich obawy, strach, ale także radość z możliwości podarowania komuś życia. Widać, że autorka, mówiąc kolokwialnie, przyłożyła się do tematu i wykonała ogromną pracę zdobywając szczegółowe informacje jak wygląda cały proces od rejestracji dawcy po wykonanie zabiegu pobrania komórek. Sięgała po rady i doświadczenie działających w Polsce fundacji, sprawdzała każdą pozyskaną informację, a to wszystko zaowocowało bardzo dobrze napisaną pod względem merytorycznym książką. Co więcej jest to powieść, która ma szansę zrobić coś dobrego i pomóc podjąć decyzję o zostaniu dawcą szpiku. Nawet jeśli znajdzie się tylko jedna taka osoba, to już uważam to za sukces książki i autorki.
Bardzo bałam się tej książki. Bałam się, że będzie ckliwa i płaczliwa i że nie dam rady jej przeczytać. Opis z okładki „Patrycja w każdej chwili mogła stracić wszystko. Los postawił przed nią najtrudniejsze z zadań. Jak w ciągu kilku tygodni nauczyć ukochane córki, jak żyć?” – powodował, że zastanawiałam się, czy w ogóle czytać książkę. Obawiałam się tragedii i smutków, a odkąd sama jestem mamą, zrobiłam się okropnie wrażliwa na takie historie. Dlaczego więc sięgnęłam po ten tytuł? Z prostego powodu, uwielbiam twórczość Magdy Witkiewicz i nie mogłabym nie przeczytać nowej powieści. Zrobiłabym to prędzej czy później, więc po co odkładać? I kolejny raz okazało się, że czasem podejmuję dobre decyzje, bo „Pierwsza na liście” to piękna i mądra historia o tym co najważniejsze, o ludziach i o uczuciach – miłości, przyjaźni i nadziei. Choć w wielu miejscach smutna, wzruszająca i wyciskająca łzy, to niesie z sobą moc, którą warto poczuć. Niszcząca emocjonalnie, dająca niezłego kopniaka jest idealnym motywatorem na początek nowego roku. Czas postanowień, rozpoczynania nowych życiowych etapów warto zacząć od lektury książki, która otwiera oczy na sprawy, które mogą także nas dotyczyć. „Pierwsza na liście” to nie jest zwykła powieść obyczajowa, ot kolejna na półce. To nie tylko opowieść o niezwykłych kobietach, to przede wszystkim dowód na istnienia dobra w każdym człowieku. Problem polega tylko na tym, by umieć to dobro z siebie wydobyć. Czasem potrzebna jest do tego inna anielska dusza, czasem kopniak od życia, ale warto odnaleźć w sobie tę małą cząstkę, bo może ona wiele zdziałać. I uważam, że właśnie ta powieść może pomóc zmienić świat, bo potrafi wyciągać z człowieka drzemiące w nim dobro.
Na koniec zdradzę wam mały sekret. Napisałam dwa teksty na temat „Pierwszej na liście”. Jeden pisany na gorąco, pod wpływem emocji, trochę nieskładny, nieporadny, jakby pisała go uczennica co to jeszcze nie umie wyrażać myśli. Natomiast tekst, który przeczytaliście przed chwilą to druga wersja, przemyślana, gdzie każde słowo ma odpowiednią wagę i zostało pięć razy poprawione zanim stało się ostatecznym. Zdecydowałam się pokazać właśnie ten tekst, ponieważ uważam, że on najlepiej wyraża moją opinię na temat książki. Być może kiedyś pokaże wam wersję numer jeden, choć niektóre jej elementy znajdziecie również tutaj.
Ps. Celowo nie napisałam ani słowa o bohaterkach, nie chcę zdradzać zbyt wiele, a opis z okładki wystarczająco wprowadza czytelnika w zarys fabuły.