Seks, kłamstwa i skandale

Seks dobrze się sprzedaje. Zawsze i wszędzie. Jak napiszesz o seksie w leadzie to na pewno ktoś kliknie ‘czytaj dalej’. Taki Grey sprzedał się w milionach egzemplarzy, nie dlatego, że był fanfikiem „Zmierzchu”, ale z powodu seksu na każdej możliwej stronie. Także dzisiaj będzie o seksie.

I o skandalu. Skandale sprzedają się prawie równie dobrze jak seks. Albo nawet lepiej, bo można o nich przeczytać w kilkudziesięciu tabloidach wydawanych każdego dnia w Polsce (że o świecie nie wspomnę, bo tam lecą  w setki) i to czytać bez cienia wstydu (bo czytanie Playboya w tramwaju to jednak nie każdy jest tak pewny siebie). W tych wszystkich periodykach każdego dnia możemy przeczytać komentarz dotyczący nowej sukienki znanej aktorki, albo o sławnym wokaliście, który po pijaku narozrabiał w hotelu, że o całej plejadzie celebrytów nie wspomnę. Celebryctwo to w ogóle dla mnie tak fascynujące zjawisko socjologiczne, że chyba kiedyś o tym napiszę.  Ale wracając do tematu, skandale to sens życia wielu ludzi. Tak naprawdę każdego z nas. Choć w różnym stopniu. Już patrząc po samej blogosferze i ostatnich ‘aferkach’ i ‘wojenkach’ można stwierdzić, że wszyscy kochają skandale.

I na tym oparła swój serial Shonda Rhimes. „Scandal” miał pokazywać życie Olivii Pope, która rozwiązuje delikatne problemy popularnych osób. Głównie ze świata polityki. Szybko jednak przekonałam się, że tak naprawdę te wszystkie sprawy będą tłem, a sensem serialu jest Biały Dom i jego relacje z Olivią Pope. I tak trwa sobie to wszystko od trzech i pół sezonu i czekam kiedy wreszcie upadnie. Z jednej strony czwarty sezon powoli się rozkręcał, aby w finale jesieni dać nieco czadu i przynajmniej mnie wymieść (choć dla tego serialu jest to już schematyczne, słaby początek, a im dalej w las itd.), z drugiej „Scandal” stał się serialem o seksie. O ile wcześniej Olivia pomagała różnym politykom przy różnych sprawach, tuszowała co się dało, kłamała w żywe oczy i robiła piękny pijar, przerabiając czerń na biel, to czwarty sezon ograniczył się właściwie do jednego tematu – seksu. 


Relacja Olivii z prezydentem zawsze była pokręcona, teraz doszedł do tego Jake Ballard i ten trójkąt już zdecydowanie zakrawa na szopkę. Bo to, że Olivia przez dziewięć odcinków miota się między jednym a drugim mężczyzną, by na końcu powiedzieć ‘I choose me. I’m choosing Olivia’ to jest tak beznadziejne, że nawet nie mam siły tego komentować. I jeszcze ta scena z tańcem. Olivia to zdecydowana, twarda kobieta, która wreszcie koło szóstego odcinka przestała wiecznie płakać. Wróciła taka jaką ją pokochałam, pewna siebie, konkretna, mądra, nieco cyniczna Olivia, która mierzy się z brutalną prawdą, stawia jej czoła i wygrywa. To co zrobiła ze swoim ojcem, a potem z matką, to jest charakter Olivii, to jest to czego można się po niej spodziewać. A motyw porwania? Świetny pomysł – choć obawiam się, że choć to zagranie polityczne, to znowu skupi się TYLKO I WYŁĄCZNIE  na relacji Fitz – Olivia – Jake. (Aha i tańczący Scott Foley to jednak nie bardzo, lepiej niech już biega i strzela). 
http://www.tumblr.com/tagged/scott-foley
 Jakby tego było mało to mamy jeszcze związek Cyrusa z Michaelem, Elizabeth North z wiceprezydentem, Mellie z wiceprezydentem Quinn z Charliem i już się szykuje Abby z Leo Bergenem. Seks, wszędzie seks i jeszcze raz seks. Naprawdę choć finał jesieni sprawił, że jestem ogromnie ciekawa co będzie dalej i w pierwszym momencie pomyślałam ‘łał wreszcie coś się dzieje’ – o czym może zaświadczyć co najmniej jedna osoba, to jednak po prawie tygodniu od obejrzenia ostatniego odcinka, na chłodno stwierdzam to jednak nie jest już to co było. I znowu w styczniu dostaniemy płaczącą Olivię, o którą walczy dwóch facetów. Tematem serialu nie jest już polityka, ani nawet historia kobiety, która walczy o wizerunek klientów, niekoniecznie o prawdę. Teraz to jest opowieść o kobiecie, która kocha dwóch mężczyzn, i która jest kochana przez dwóch mężczyzn, ale żadne z nich nie dokonuje wyboru i ta przeciągają tę linę pomiędzy sobą. Raz wygrywa Fitz, raz Jake, a raz Olivia. Czasem jeszcze Rowan (mam nadzieję, że już nie wróci, ale jak wiadomo nadzieja matką itd.). Zrobiła się z tego taka marna obyczajówka. Czasami to mi przypomina „The Young and the Restless”, czyli znany także u nas „Żar młodości”, który oglądałam w podstawówce. Była tam taka postać Nikki, która najpierw przez sto odcinków jojczała, że ją boli kręgosłup (miała jakiś wypadek chyba) i w związku z tym piła, żeby zniwelować ból, potem przez kolejne sto odcinków przygotowywała się do operacji, sama operacja trwała jakieś bagatela trzydzieści odcinków, po czym rehabilitacja bohaterki to lekko licząc ponad dwieście odcinków, po których znowu czuła ból, zaczynała pić itd.* „Scandal” trochę podąża w tym kierunku – niestety. Olivia to taka Nikki tylko, że jej kręgosłup to faceci. Chcę  z nim być, nie mogę z nim być, chcę być z tamtym, ale kocham innego i tak w kółko. Ale wiecie co mnie najbardziej wkurza? Pal sześć Olivia. Cyrus Beene, mój ulubiony szef pracowników Białego Domu stał się maskotką seksualną prawie że.  Jako naczelny gej serialu pokazywany jest już właściwie tylko z tej perspektywy. A jeszcze bardziej irytuje mnie to, że czwarty sezon to tylko i wyłącznie pokazywanie seksu jako głównego narzędzia szantażu politycznego. Tak jakby innych metod nacisku nie było. Seks jest wszechwładny. A już apogeum scenarzyści osiągają przy rozmowach bohaterów. Scena, w której Fitz mówi co zrobi z Olivią jest koszmarna i pasuje do serialu jak wół do karety. I wiecie co? Jedyna naprawdę doskonała rzecz w tym sezonie to rola Bellamy Young. Z sezonu na sezon postać Mellie Grant, pierwszej damy rozwijała się powoli, spokojnie, logicznie, bez żadnego kombinowania. Przez trzy lata była twardą kobietą, która robiła wszystko by jej mąż był prezydentem, a ona first lady. Przez cały ten czas znosiła lub też nie, romans Fitza z Olivią. Ale w czwartym sezonie stała się matką, która straciła syna w imię władzy (choć o tym nie wie). Popadła w depresję, nic nie robiła, tylko cały dzień piła, albo jadła smażonego kurczaka. Snuła się po Białym Domu w szlafroku i wychodziła tylko na grób syna, a tam kładła się na ziemi i jadła chipsy. A potem nadszedł dzień, kiedy mogła zostawić tragedię za sobą i iść dalej. I autentycznie powstała jak feniks z popiołów. To co zrobiła Bellamy Young z postacią Mellie to jest godne Emmy. Pokazała wszystkie możliwe emocje, jej rozmowy z Fitzem, z Elizabeth North, z wdową po byłym prezydencie Cooperze to rewelacyjna gra aktorska. Pokazanie jak przeszła od rozpaczy i załamania do wkroczenia z podniesioną głową w świat wielkiej polityki. I choć tutaj nie podoba mi się to, że próbują z niej zrobić kretynkę – marionetkę w rękach Elizabeth North (co zapewne szybko się skończy, ze względu na romans szefowej partii z wiceprezydentem), to jednak Mellie Grant powoli wyrasta na pierwszoplanową postać serialu. I mam nadzieję, że rzeczywiście tak się stanie. Jest mądra, wykształcona, cyniczna i wie czego chce i nie boi się tego zdobywać. Tak naprawdę jest Olivią Pope z pierwszego sezonu.I oby dano jej szansę!
http://queenmelliegrant.tumblr.com/post/56803965911/mellie-grant-appreciation-post-for-grantmellie

A ja zastanawiam się czy piąty sezon „Scandalu” będę jeszcze chciała oglądać?

*Serial nadal jest emitowany w USA, nieprzerwanie od 1973 roku, obecnie ma ponad 10511 odcinków.