Kocham Franka Underwooda, czyli dlaczego nie wierzę Kevinowi Spacey’emu?

Znacie reklamę banku z Kevinem Spacey’m? Na pewno znacie, każdy kto ma w domu telewizor zna.  Bardzo długo ta reklama była mi obojętna. Do czasu. Przyszedł taki moment, kiedy zaczęłam zwracać na nią uwagę i bardzo szybko stwierdziłam, że nie wierzę Kevinowi Spacey’emu. Dlaczego zapytacie? Ano dlatego, że nareszcie (już 3 tygodnie temu, ale zeszło mi się z pisaniem) obejrzałam serial, o którym słyszałam zewsząd, że genialny, że świetna fabuła, że Kevin Spacey taki rewelacyjny – no po prostu same ochy i achy. 

Zacząć należy od tego, że uwielbiam filmy/seriale obnażające kulisy władzy. Moim faworytem do tej pory był ‘Scandal’ Shondy Rhimes, jednak to serial bardziej obyczajowy, raczej nastawiony na widownię lubiącą romanse, zdrady i jako okrasę politykę. ‘House of cards’ , bo to o nim będzie ten tekst to produkcja czysto polityczna. Tam wszystko toczy się wokół polityki i jeśli pojawia się wątek romansu, morderstwa, zdrady to wszystko to jest posypką walki politycznej.

Głównym bohaterem ‘House of cards’ jest Frank Underwood. Wytrawny gracz polityczny, kongresman, człowiek z koneksjami i przede wszystkim przebiegły lis. Gromadzi wokół siebie ludzi, którzy są mu coś winni, a jednocześnie na tyle wpływowi, by mogli załatwić dla Franka to czy tamto. Frank nie ma przyjaciół, a przynajmniej tych prawdziwych, za to mnóstwo wrogów, jednak mimo charakteru i żądzy władzy uwielbiam go za jedno – wie czego chce i nie boi się do tego dążyć. Świetnym uzupełnieniem Franka jest jego żona Claire (Robin Wright). Tak samo bezwzględna i chciwa wpływów jak mąż. U nas powiedziano by, że znaleźli się jak w korcu maku. Claire prowadzi fundację, z jednej strony pomaga ludziom, z drugiej załatwia własne sprawy, które pomagają jej i Frankowi wspinać się na coraz wyższe szczeble drabiny politycznej. Duet doskonały. Tak zgodnego małżeństwa ze świecą szukać.

Kogo tu jeszcze mamy? Doug, prawa ręka Franka. Zrobi wszystko by pomóc szefowi. W końcu im wyższe stanowisko piastuje Frank, tym wyżej stoi Doug. Kombinuje, kręci, podpowiada, prawa ręka, szara eminencja, jednak nie bez skazy.

Z drugiej strony mamy dziennikarzy. Podsłuchują (temat na czasie!), szperają, zdobywają informacje, nie zawsze legalnymi sposobami, mają swoich informatorów na Kapitolu (a Ci informatorzy też mają swój cel w przekazywaniu wiadomości reporterom). Na czele stoi młodziutka Zoe Barnes, szturmem zdobywająca pierwsze strony gazet. Jednak polityka i dziennikarstwo to dwie dziedziny, które są ze sobą niebezpiecznie mocno powiązane i trzeba bardzo uważać, żeby się nie sparzyć.

‘House of cards’ to jeden z tych seriali, które należałoby pochwalić za całokształt. Rewelacyjna obsada. Kevin Spacey jako Frank Underwood to kwintesencja polityka. Przebiegłego, dwulicowego, kroczącego krętymi ścieżkami, by dotrzeć do celu. Gra na dwa fronty i zawsze spada na cztery łapy. Potrafi tak wyprowadzić przeciwnika w pole, że ten będzie uważał Franka za przyjaciela i nawet nie poczuje noża wbitego w plecy. Nie sądziłam, że Kevin Spacey potrafi tak grać twarzą. Naprawdę, miny które przybiera w zależności od sytuacji i te komentarze na boku, po prostu miodzio.  Nie wyobrażam sobie, by ktoś mógł zagrać tę postać lepiej. Rewelacyjna Robin Wright jako Claire – tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć (aktorka otrzymała dwie nagrody za tę rolę).  Bardzo podobała mi się postać Petera Russo, o której nie mogę zbyt wiele napisać, by nie zdradzić szczegółów fabuły. Kongresman Russo to człowiek zdolny, ale i pogubiony. Mógłby wiele zdziałać, gdyby nie problemy osobiste, a Frank nie omieszka wykorzystać go do swoich celów.

Na koniec zostawiam fabułę serialu. Nie jest to nic odkrywczego. Frank ma zostać sekretarzem stanu, jednak w ostatniej chwili obiecane stanowisko dostaje ktoś inny i tu zaczyna się gra. Gra, w której stawką jest przeżycie na Kapitolu. Ugryź zanim ktoś ugryzie Ciebie. Bądź zawsze krok do przodu przed swoimi przeciwnikami. Kręć, kombinuj, kłam. Byle do celu. Dawno nie widziałam tak dobrze zrobionego serialu dramatycznego. Dwa sezony, dwadzieścia sześć odcinków zajęło mi siedem dni. A prawda jest taka, że gdybym nie miała innych zajęć to pewnie obejrzałabym je w trzy dni. Jeśli nie oglądaliście jeszcze ‘House of cards’ to koniecznie nadróbcie to niedopatrzenie. Tylko ostrzegam, serial zburzy wasze spojrzenie na Kevina i patrząc na reklamę banku, już zawsze będziecie widzieć Franka Underwooda, który kłamie i kręci, byle tylko osiągnąć zamierzony cel.

*plakat pochodzi ze strony filmweb.pl