Wyprawa w Góry Księżycowe

Mark Hodder to dla mnie jeden z tych autorów, na którego książki zawsze się czeka za długo. Po lekturze „Dziwnej sprawy Skaczącego Jacka” byłam spragniona dalszych przygód Burtona i Swinburne’a, pary tak niepasującej do siebie, a jednocześnie tak doskonale dobranej. Godną kontynuacją okazała się „Zdumiewająca sprawa Nakręcanego Człowieka”, trochę słabsza na początku, ale później się rozkręca. Teraz przyszedł czas na ostatnią część trylogii „Wyprawa w Góry Księżycowe”.

Richard Burton otrzymuje kolejną misję od premiera lorda Palmerstona. Ma wyruszyć do Afryki, by zdobyć ostatni z kamieni Oczy Naga, co miałoby zapobiec wielkiej wojnie. Dla podróżnika jest to podwójna szansa, bo oto może nareszcie odnaleźć źródła Nilu. Na drodze staje mu jednak John Hanning Speke, a ich konflikt może tylko jeszcze bardziej uprawdopodobnić niebezpieczeństwo wojny. Co więcej całość doprowadzi do spotkania ze Skaczącym Jackiem i niespodziewanego zakończenia historii.

Moją uwagę zwrócił już sam tytuł, odmienny od poprzednich. ‘Dziwna sprawa’, ‘zdumiewająca sprawa’, a teraz ot tak po prostu „Wyprawa w Góry Księżycowe”. Już ta zmiana podsunęła mi myśl, że książka będzie nieco się różnić od pozostałych. Niestety te różnice w moim odczucia nie wypadają na plus. Powieść sama w sobie jest dobra, jako zakończenie trylogii wypada nieźle, ale na tle poprzednich części niestety jej jakość blednie. Mam wrażenie, że autor zatracił gdzieś ducha steampunku, a może to mnie przejadła się atmosfera jego książek. „Wyprawa w Góry Księżycowe” to kolejne nowinki techniczne, kolejne zwierzęta, kraby, żuki i inne owady wykorzystywane jako środki transportu lub maszyny wykonujące codziennie prace. Już nie wystarczą rotofotele, muszą być ogromne statki powietrzne, owady, a dokładnie ich skorupy też muszą być jak największe, by można je było przerobić na kolejne środki transportu zbiorowego. Postęp i technika przejmują kontrolę nad powieścią, tracąc przy okazji to coś, co sprawiało, że z takim zachwytem czytaliśmy o niesamowitych pomysłach jak pocztowe papugi i psy, zaprzęgowe łabędzie, latające fotele i inne dziwne pojazdy. Poza tym część akcji książki rozgrywa się w Afryce, co niestety wiąże się z brakiem atmosfery wiktoriańskiego Londynu. Tyle o minusach, teraz pozytywne strony książki.

Bohaterowie, jak zwykle nie zawodzą. Najciekawsza jest tutaj postać Burtona. Przenosi się w czasie, przyznam że momentami gubiłam się w tym wątku, bo raz był w XIX wieku, raz w roku 1914, przemieszczał się dodatkowo po Afryce i ciężko mi było za nim nadążyć. Ale w każdym razie podróżuje w czasie, bredzi w malignie, spotyka takie postacie jak George Herbert Wells i przede wszystkim ma główny udział w zakończeniu całej sprawy Skaczącego Jacka. Tak to zdecydowanie Burton przewodzi tej książce. Pozostałe postacie również odgrywają ważne role, pojawia się John Hanning Speke, najważniejszy przeciwnik Burtona, który jest jednym z czołowych bohaterów tej książki i od którego można rzec wszystko się zaczęło. Wracają wszyscy z pierwszej części, siostra Nightingale, siostra Raghavendra, Szalony Markiz. Postacie doskonale zbudowane, scharakteryzowane, te istniejące naprawdę wzbogacone oczywiście o odpowiednią historię i te fikcyjne, wymyślone po mistrzowsku.

Mark Hodder po raz kolejny wykazał się znakomitym zmysłem przy tworzeniu fabuły. Przemyślana, logicznie powiązane wątki, skakanie w czasie, gdzie ja się gubiłam, a autorowi jakimś cudem udawało się mnie naprowadzić na właściwy tok myślenia w odpowiednim momencie, by historia była spójna. Tutaj nie ma przypadkowych zdarzeń, oderwanych od całości sytuacji, a każdy moment jest ważny dla całej opowieści. Mnogość bohaterów oplątanych wokół jednego wątku, a każdy z własną historią i to wszystko sensownie poukładane to naprawdę musi być świetnie skonstruowana powieść.

W żadnym wypadku nie żałuję przeczytania „Wyprawy w Góry Księżycowe”. Może nie jest to najlepsza część trylogii, ale na pewno stanowi jej ciekawe zakończenie i daje pole do popisu w kolejnym cyklu Hoddera z tymi samymi bohaterami. Jak każda powieść ma swoje plusy i minusy, ale suma summarum jest wartą przeczytania i polecenia książką, bo braki nadrabia znakomitą fabułą i genialnymi postaciami. 

Recenzja napisana dla portalu coolturalni.org.pl