Anna Ficner – Ogonowska x2

„Alibi na szczęście”
Hania straciła wszystko. Jej życie zatrzymało się pewnego sierpniowego dnia. Przestała marzyć, a jedyne plany to te, które układa dla swoich uczniów. Kiedy na jej drodze staje Mikołaj, Hania boi się zaangażować, ale on walczy o miłość za nich dwoje. Pomaga mu w tym jej przyjaciółka Dominika, której energia i poczucie humoru rozsadziły niejedno męskie serce. Jest też pani Irenka: prawdziwa skarbnica ciepła i mądrości – po prostu anioł stróż. To w jej nadmorskim domu, gdzie na parapecie dojrzewają pomidory, a kuchnia pachnie szarlotką i sokiem malinowym, Hania odnajduje utracony spokój, odzyskuje wiarę w miłość i daje sobie wreszcie prawo do bycia szczęśliwą. 
„Krok do szczęścia”
Hania przygotowuje się do ślubu Dominiki. Ten radosny czas przywołuje wspomnienia z jej własnego ślubu i tragedii, która wydarzyła się następnego dnia. Dzięki miłości i wsparciu pani Irenki, Dominiki i Mikołaja Hania wreszcie odważy się wrócić myślami do tamtych dni, nie po to jednak, by rozpamiętywać stratę, ale by pogodzić się z tym, że życie płynie dalej. Mikołaj zaś odkryje, że najtrudniej jest rywalizować ze wspomnieniami Hani o nieżyjącym mężu i że walka o jej uczucie jeszcze się nie zakończyła. Na światło dzienne wychodzi w dodatku rodzinna tajemnica z przeszłości. Niespodzianki zaczynają się mnożyć. Wkrótce w życiu Hani pojawi się bliska osoba, o której istnieniu nie miała dotąd pojęcia i przez którą musi na nowo zbudować obraz własnej rodziny.
Od roku na mojej półce zalegały dwa tytuły – „Alibi na szczęście” i „Krok do szczęścia” Anny Ficner – Ogonowskiej. Jako, że w najbliższych dniach ma się ukazać trzecia część cyklu, postanowiłam nadrobić wreszcie zaległości i przeczytać obie książki. Nie będę tutaj streszczać fabuły, większość z was i tak pewnie ją zna, a Ci co nie znają to proszę bardzo, na wstępie nota wydawnicza z obu książek. Dzisiaj będzie jasno i konkretnie, co mi się podobało, a co nie i dlaczego przeczytam trzecią część „Zgoda na szczęście”.

Podobała mi się postać Dominiki. Dziewczyna po przejściach, ale żywiołowa, energiczna, zarażająca swoim entuzjazmem całe otoczenie. Może trochę narwana, momentami nieokrzesana, ale w takim pozytywnym sensie, zwariowana i przez to bardzo kochana. Chce być szczęśliwa, więc to szczęście do niej przychodzi, ociera się o nią i pozwala z siebie czerpać. Podobały mi się męskie postacie Przemka i Mikołaja. Najpierw myślałam, że Przemek to będzie taki zły typ co to skrzywdzi i pójdzie precz, a Mikołaj będzie jego przeciwieństwem, taki szlachetny i dobry. Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że obaj okazali się wzorami męskich cnót, z wadami owszem, ale któż z nas ich nie ma. Natomiast główna bohaterka Hania, ehh, brak mi słów. Jakże ona mnie irytowała i w zasadzie nadal to robi, bo lekturę skończyłam pół godziny temu i jeszcze nie zdążyłam ochłonąć**. Wiecznie cierpiąca, rozpamiętująca, nie pogodzona z życiem i losem, mimo upływu lat. Domyślam się, że takie sytuacje życiowe są trudne, koszmarne z pewnością i nie jest łatwo przejść nad nimi do porządku dziennego, ale to co autorka zrobiła z Hanią woła o pomstę do nieba. Dziewczyna ideał, grzeczna, miła, uczynna i… nieszczęśliwa. I to jej nieszczęście jest tak wyeksponowane, że aż bije z każdej strony. Czytelnik jest atakowany jej ciągłym smutkiem, a jednocześnie wkurza się, że z bohaterki taka sierotka Marysia, co to nic nie chce, na nic nie zasługuje, może jedynie być nieszczęśliwa, a wszyscy dookoła będą jej współczuć. Dla mnie koszmar! Co więcej przez obie książki (a to jest tysiąc stron!) fabuła kręci się wokół rozterek Hani, trochę na zasadzie i chciałabym i boję się. Chciałabym być szczęśliwa, ale boję się, bo jak znowu coś się stanie, to tego nie przeżyję.

Co do samej fabuły. Trochę mdła, trochę za bardzo rozciągnięta i trochę niedopracowana. Pomijam błędy stylistyczne i literówki w tekście, bo to wina korekty, ale autorka chyba się w pewnym momencie zgubiła w swoich pomysłach, a redakcja tego nie wyłapała.

MINI SPOILER!


Mianowicie w jednej scenie Hanka informuje Danutę Florencką, że Dominika wyszła za mąż i jest w ciąży („Krok do szczęścia”, strona 230), by sto stron później okazać zdziwienie, że Florencka wie o ciąży Dominiki, gdy prosi Hankę o poinformowanie, gdy przyjaciółka – siostra urodzi („Krok do szczęścia”, strona 364).  Mało tego, autorka raczy nas opisem, skąd Florencka się dowiedziała.

KONIEC SPOILERA

Wracając do fabuły. Nuda. Zaczynałam lekturę z ogromnym zainteresowaniem, bo tyle pozytywnych recenzji na temat tej książki się naczytałam, że choć część zachwytów musiała być prawdziwa, a tymczasem już po kilkudziesięciu stronach treść stała się nużąca. Nie czepiam się schematycznego pomysłu Pani Ficner – Ogonowskiej, bo nie wymagam od obyczajówek nowatorstwa, ale rozpisanie się na ponad półtora tysiąca stron na temat, który zmieściłby się na czterystu, i robienie z tego trylogii, to niestety działa na niekorzyść książki. Ilość opisów przytłacza. Nie wnoszą one nic do fabuły, a jedynie rozbudowują ilość stron. Czytelnik ze szczegółami dowiaduje się o humorze Hanki, o wyglądzie jej otoczenia, czyli o sprawach bardzo często niepotrzebnych w danej sytuacji. Jeszcze do tego to mnożenie wątków. Piętrzą się jeden po drugim, by nagle w cudowny sposób część z nich sama się rozwiązała, a niektóre nawet zniknęły z dalszej treści, jak na przykład Mateusz. Ważna postać w „Alibi na szczęście”, a w „Krok do szczęścia” właściwie nie istnieje. Pojawia się gdzieś tam na początku i to w formie wspomnienia, a później wyparował jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Chciałam przeczytać trzecią część „Zgoda na szczęście”, by poznać losy Dominiki, bo jej wątek mi się podobał, ale właśnie zobaczyłam, że książką ma pięćset stron i zaczynam się wahać. No nic, jak będzie okazja to przeczytam, a jak nie to nic straconego.

*noty wydawnicze oraz okładki książek pochodzą STĄD i STĄD 
**recenzja napisana we wtorek, tuż po przeczytaniu książki