Osiemdziesiąt dni żółtych Vina Jackson

Vina Jackson to pseudonim dwóch autorów, mężczyzny, dziennikarza, redaktora, autora dziewięciu powieści i kobiety, finansistki londyńskiego City, znanej również w londyńskim światku sado – maso. 

Na fali popularności literatury erotycznej, w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu, sięgnęłam po cykl „Osiemdziesiąt dni” Viny Jackson.  Zaczęłam od pierwszego tomu „Osiemdziesiąt dni żółtych”  nastawiając się na lekką, niewymagającą lekturę. A dostałam… No właśnie sama nie wiem co. Na przestrzeni dwóch tygodni przeczytałam 130 stron, czyli jedną trzecią książki i nagle uświadomiłam sobie, że nie wiem co czytam, dlatego zaprzestałam tej drogi przez mękę i odłożyłam książkę. W związku z powyższym, poniższy tekst będzie opiewał moje wrażenia tylko częściowo, może ktoś wytrwał do końca lektury i podzieli się swoim zdaniem na temat dalszych stron lub części, bo cały cykl zawiera pięć powieści.

Summer, skrzypaczka, która od wielkich sal koncertowych woli występy w metrze. Na skutek nieszczęśliwego wypadku, czy splotu okoliczności jej skrzypce zostają zniszczone i w tym momencie pojawia się tajemniczy Dominik, wykładowca uniwersytecki, który kupi jej nowy instrument, pod warunkiem, że zagra dla niego bardzo prywatny koncert. Wkraczamy na niebezpieczną ścieżkę, pełną namiętności, seksu i rozmaitych uczuć. Erotyzm, romantyzm, akcja i muzyka klasyczna – tak zachęca nas do przeczytania wydawca.

Nie wiem od czego zacząć. Czy od wkurzającej mnie bohaterki, która sama nie wie czego chce, jest nieszczęśliwa ze swoim partnerem, a w Dominiku ją coś pociąga, ale też trochę się go obawia. Kocha grać i to jest jej jedyna wyraźna cecha, muzyka klasyczna jest dla niej wszystkim i jeśli może jej słuchać i ją wykonywać to w zasadzie więcej do szczęścia nie potrzebuje. Poszła z koleżanką do klubu nocnego, otwartego tylko dla wybranych, gdzie seks jest wszechobecny, a każde pomieszczenie, pokój, loża wyglądają jak żywcem wyjęte z apartamentu Christiana Greya (choć autorzy zaznaczają, że nie czytali powieści EL James) i też niby taka obeznana z erotyką, trochę niegrzeczna, ubrać się potrafi i seksownie i wyzywająco, ale w klubie pełnym ludzi bez zahamowań nagle straciła cały rezon i dobrą chwilę trwało zanim zgodziła się wypróbować niektóre hmm sprzęty. Dominik też nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia, jego historia nie porusza w żaden sposób, przyznam nawet, że teraz, po prawie dwóch tygodniach od przerwania lektury, niewiele pamiętam z opisu jego przeżyć, podobnie zresztą jak i z całej książki.

Fabuła, na tyle na ile zdążyła się rozwinąć przez te sto stron z okładem jest słaba. Nie ma żadnego wątku zaczepienia, który sprawiłby, że inne wady przestałyby mieć znaczenie. Nigdy nie lubiłam określenia płaska w stosunku do fabuły czy bohaterów, ale nie umiem znaleźć żadnego innego słowa, które oddawałoby moje uczucia względem „Osiemdziesięciu dni żółtych”.  Nudna, bez polotu, bez choćby jednego ciekawego wątku, czegoś co sprawiłoby, że czytałabym dalej mimo wszystko. Miało być niebezpiecznie (może jest gdzieś dalej), miało być namiętnie, też nie bardzo, romantycznie na pewno nie jest, seks owszem, ale też jakiś taki nudny, no chyba, że ja po lekturach EL James i Megan Hart mam spaczone spojrzenie.

Przeczytałam jeszcze, że brytyjski wydawca reklamował książkę w następujący sposób „Jeśli lubisz Pięćdziesiąt twarzy Greya zakochasz się w Osiemdziesięciu dniach żółtych”. No cóż, mnie się trylogia Greya podobała, chyba jako jednej z nielicznych osób, ale „Osiemdziesięciu dniom żółtym” mówię zdecydowane NIE. Gazety przedstawiają książkę Viny Jackson jako pikantniejszy i bardziej wysublimowany odcień Greya, nie wiem czy pikantniejszy, bo przeczytane przeze mnie fragmenty na pewno takie nie było, a jeśli wysublimowany ma oznaczać nudny, to jak najbardziej się zgadzam. 

Tom 1 „Osiemdziesiąt dni żółtych”
Tom 2 „Osiemdziesiąt dni niebieskich”
Tom 3 „Osiemdziesiąt dni czerwonych”
Tom 4 „Osiemdziesiąt dni bursztynowych”
Tom 5 „Osiemdziesiąt dni białych” (premiera dzisiaj)
*cytaty pochodzą ze strony Wydawnictwa Amber