Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami

Podróżować jest bosko śpiewała niegdyś Kora. Każdy z nas marzy o podróżach bliższych lub dalszych, bo każdy wyjazd to jak oderwanie od rzeczywistości. Wystarczy, że oddalimy się o 50 km od domu i już rosną nam skrzydła. Zapominamy o pracy, szkole i wszystkich problemach i odpoczywamy na całego.

Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami to zbiór opowieści Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny o ich podróżach po Europie, Ameryce i Afryce. Dziennikarze napisali ją razem, choć czasem osobno. Niektóre rozdziały dotyczą konkretnej wycieczki prywatnej lub zawodowej, inne opisują wspólne przygody.

Książka napisana z pomysłem. Materna pisze niebieską czcionką, Mann różową. Wtrącają się co po chwila do swoich opowieści, czytając ma się wrażenie, że jeden mówi przez drugiego. Przerywają sobie i dopowiadają zdania. Ich historie podróżnicze dotyczą głównie czasów PRL, kiedy samo otrzymanie paszportu było nie lada wyczynem i szczęściem, nie mówiąc już o przekroczeniu granicy w kierunku zachodnim.

Bohaterowie zaczynają od rejsu statkiem Stefan Batory, po Morzu Śródziemnym, mieli zabawiać pasażerów. I jak się okazało, zawód konferansjera, kabareciarza wcale nie jest łatwy, bo każda publiczność inna i trzeba się dostosować.

Najbardziej podobały mi się opowieści z kilku pobytów w USA, teoretycznie służbowych, kręcenie programów, wywiady, prowadzenie imprez. Jednak jak to Polacy w USA, świeżo wyrwani z peerelowskiej rzeczywistości, bohaterowie próbują dorobić. Ich pomysły i przygody z zawodami, w których ciężko ich sobie wyobrazić bawią do łez. Sposób podróżowania po Ameryce także. A trzeba wiedzieć, że przejechali Stany wzdłuż i wszerz, do tego stopnia, że poznali trochę język, którym posługują się kierowcy ogromnych ciężarówek, osiemnastokołowców. I to jest jedyna rzecz, którą zdradzę, bo popłakałam się ze śmiechu. Otóż kierowcy ci, tak jak i nasi polscy, używając CB radia ostrzegają się wzajemnie przed różnymi utrudnieniami na drogach, policją itp. I tak dowiedziałam się, że ‘niedźwiedź na wrotkach’ to zmotoryzowany policjant. I wystarczyło. Śmiałam się tak, że słychać mnie było w całym domu. A takich momentów jest w tej książce zdecydowanie więcej, choćby opowieść o tubajforkach.

Mann i Materna podróżowali nie tylko służbowo. Czasem pozwalali sobie na mały urlop i jechali do Acapulco albo RPA, zwiedzali też rodzime strony, Katowice i Lwów.  A w każdym z tych miejsc przeżywali przygody jak z amerykańskiego filmu, spotkanie z sycylijską mafią, handel holenderskimi dywanami, publiczność, która ich nie rozumiała i sklepy (zwłaszcza te płytowe), które oszałamiały ilością towarów.

Podróże małe i duże to świetna, pełna humoru i anegdot lektura, przy której nikt się nie będzie nudzić. Zabawne opowieści, okraszone zdjęciami z prywatnych zbiorów satyryków śmieszą, ale i uczą. Poniekąd historii. Pokazują, że dawniej gorzej bywało, a z drugiej strony ten szary PRL też bywał wesoły i kolorowy.

Poza tym, że książka jest napisana ciekawie, ale znając autorów, nie można się niczego innego spodziewać, to wydawnictwo postarało się też o oprawę graficzną świetnie współgrającą z treścią.

Polecam każdemu, tym co pamiętają czasy PRL-u i tym co znają go tylko z lekcji historii. Mann i Materna przybliżą wam ten szaro-barwny świat w sposób, który zapamiętacie na całe życie.