Kosmos – Witold Gombrowicz

W ramach Tygodnia bez nowości, sięgnęłam po Kosmos Gombrowicza.  W liceum czytałam Ferdydurke, jak chyba większość z nas i moje zdanie o tej lekturze nie odbiegało raczej od opinii ogółu.  Dziwna książka, dziwny autor. Może i wizjoner, ale dla nastolatków raczej człowiek szalony. Postanowiłam po latach sprawdzić, czy mój stosunek do Gombrowicza się zmienił. W końcu jestem starsza i mądrzejsza o te dziesięć lat. Jak to mawiają, tylko krowa nie zmienia poglądów. To w takim razie ja jestem krową.
Sto pięćdziesiąt stron Kosmosu czytałam prawie dwa tygodnie. Książka o wszystkim i niczym. Dużo erotyki, oczywiście pokręconej na gombrowiczowski sposób. Nawet treść ciężko przedstawić. Witold i Fuks, koledzy ze studiów wynajmują pokój w pensjonacie w Zakopanem. Uwagę Witolda przyciąga Katasia, gospodyni, która na skutek wypadku, ma zniekształconą wargę. To z kolei wywołuje w Witoldzie skojarzenia erotyczne. Jest też córka właścicielki pensjonatu Lena i jej mąż Leon, nietypowa para, którą Witold podgląda w scenach intymnych. I jeszcze dziwna strzałka na suficie w pokoju studentów, patyk zawieszony na sznurku i martwy wróbel powieszony na gałęzi. Witold jest przekonany, że to wszechświat daje mu sygnały, tylko on nie umie ich odczytać. 
Jak już powiedziałam jestem krową. Nie zmieniłam zdania o Gombrowiczu. Stwierdzam za to, że Ferdydurke to najbardziej sensowna i najlżejsza w odbiorze książka autora. Kosmos to dziwna, ciężkostrawna historia, mająca być nie wiem, czy przedstawieniem jakiejś teorii, czy też autor może chciał być drugim Kantem. Poszukałam w internecie informacji o tym utworze i znalazłam kilka tłumaczeń, które wyjaśniają właśnie, że Gombrowicz nawiązuje tutaj do wspomnianego Kanta, że dąży do poznania bytu i za wikipedią: wykroczenia poza doświadczenia egzystencjonalne jednostki. Ja dziękuję bardzo, mam dość problemów, żeby jeszcze wykraczać poza siebie. 
Dumna jestem z siebie niebywale, że jednak przeczytałam Kosmos i dałam radę, mimo, że proces poznawczy utworu był długi i bolesny.

Ps. Honorata, następnym razem przeczytam coś lżejszego. Może rzeczywiście Eco.