Nomen Omen – Marta Kisiel

Marta Kisiel. Nazwisko, które wśród moich blogowych znajomych od kilku miesięcy budzi drgawki zachwytu i roześmianej gęby.  A mnie nie ruszało. Autorka jak autorka, kojarzyła mi się raczej z jakąś sensacją, poważnym kryminałem, a  ja akurat preferuję ostatnio lżejsze lektury. I trzeba było kryzysu czytelniczego dwumiesięcznego!, abym sięgnęła po jej książkę. Na pierwszy rzut poszło „Nomen Omen”. Przeczytałam recenzję u Królowej Matki, której bloga kocham miłością bezgraniczną i ufam jej opiniom na ślepo w zasadzie. Królowa książkę pochwaliła i jeszcze porównała Kisiel do Chmielewskiej. No czy  trzeba lepszej rekomendacji? Przetrzepałam skórę znajomym i zdobyłam egzemplarz powieści. Jak to dobrze, że moje dziecko śpi w ciągu dnia i zasypia dość wcześnie wieczorem. Gdyby nie to pewnie czytałabym książkę z tydzień, a tak zajęło mi to ‘tylko’ trzy dni. Ale jakie?! Trzy dni w napięciu, kiedyż wreszcie będę mogła znowu zagłębić się w historię Salki i nietypowego domu przy Lipowej 5.  A było to tak…

Salka Przygoda postanowiła opuścić rodzinne pielesze… zaraz, zaraz, jakie pielesze? Czy wyjątkowo nowoczesna mamusia opowiadająca każdemu o rozbuchanym erotyzmie (zmyślonym rzecz jasna) córeczki i tatuś, znawca XIX wieku i wielbiciel techniki, ślepo wierzący w geniusz syna Niedasia mogą zapewnić Salce spokojne życie? Nawet ukochana babcia Isia nie może zapewnić wnuczce ukojenia skołatanych nerwów. Aż tu cud! Przyjaciółka Salki wyjeżdża i dziewczyna obejmuje po niej stanowisko pracy w małej akademickiej księgarni we Wrocławiu. Nareszcie Salka może uwolnić się od koszmarnej rodzinki i zamieszkać w spokojnym domu przy Lipowej 5. Taa, marzenie ściętej głowy. Właścicielka domu Matylda Bolesna jest hmm dość specyficzna. Nie dość, że występuje w trzech osobach, to jeszcze w jej domu słychać dziwne dźwięki i głosy w telefonach. I jakby tego było mało do Salki wprowadza się jej nieukochany młodszy braciszek Niedaś, który ni z tego ni z owego postanowi pewnego dnia utopić siostrzyczkę w Odrze.

Zacznijmy od tego, że zabrałam się za książkę nie czytając opisu wydawcy. Rzadko to robię, ale tym razem tak wyszło. I to było genialne, bo mogłam powoli odkrywać jak fantastycznych mieszkańców ma willa przy Lipowej 5. Po pierwsze siostry Bolesne. Różne od siebie jak dzień i noc. Wyniosła, spokojna, lodowata wręcz Matylda, frywolna Jadwiga i cichutka Mila. Oczywiście Jadwiga jest moją ulubienicą. Frywolna, emerytowana pani profesor medycyny, ubierająca się w zwiewne kolorowe stroje, z nieodłącznym papierosem w ustach i na dodatek dająca ostro czadu w Warcrafta. To chyba tylko Marta Kisiel mogła wymyślić. Jadwiga i Matylda stanowią zresztą doskonały przykład kontrastów występujących w książce. Nowoczesność kontra tradycja jest widoczna w każdym zakamarku powieści. Do tego ten element fantastyczny, magiczny, upiorny. Nie nazwałabym „Nomen Omen” kryminałem, a raczej komedią fantasy albo komediowym horrorem.  Po prostu ta książka łączy w sobie tyle rodzajów literatury, że ciężko określić czy to kryminał, fantastyka, horror czy komedia, bo tu jest wszystkiego po trochu. Znajdziemy mnóstwo dobrego humoru, czasem nieco czarnego i zdecydowanie w stylu Chmielewskiej, ale, ale… Marta Kisiel to nie jest nowa Joanna Chmielewska. Takie zjawisko autorskie jak Marta Kisiel to styl i jakość sama w sobie. Do niczego się nie da porównać i nie należy tego czynić.  Łączy w swoich książkach to co osobiście uwielbiam, czyli humor, nietuzinkowe postacie, zagadki, tajemnice, trupa i historię. Do tego jeszcze mamy mnóstwo łacińskich zwrotów i sentencji przeciwstawionych slangowi graczy Warcrafta. Aha i jeszcze Roya Keane’a. Tak, autorka zdecydowanie wrzuciła do jednego worka mnóstwo elementów kultury, popkultury, współczesności i tradycji. I co więcej to połączenie jej świetnie wyszło! Dodajmy jeszcze świetny styl, jak na polonistkę przystało, szalone pomysły i nieograniczoną wyobraźnię i mamy powieść doskonałą! Zdecydowanie Marta Kisiel dołącza do grona moich ulubionych autorek.