Młyn nad Czarnym Potokiem Anna J. Szepielak

Dzisiaj będzie w punktach, bo jestem tak zawiedziona, że nawet recenzji nie chce mi się pisać. Nie wiem co się stało, ale „Młyn nad Czarnym Potokiem” Anny J. Szepielak to mój faworyt do tytułu rozczarowania roku.

Zalety:
– pomysł na książkę świetny

Wady:
– świetny pomysł na książkę kompletnie nie wykorzystany, jak to powiedziała Kasiek „cała para poszła w gwizdek”, tajemnica rodzinna potraktowana po macoszemu, jakby autorka tak się rozpisała na inne tematy, że zapomniała, czego książka miała dotyczyć  i na końcu sobie przypomniała, że aha jeszcze trzeba rozwiązać rodzinną zagadkę

– 474 strony ebooka (bo w takiej formie czytałam), z czego zasadniczy temat, czyli wizyta Amerykanek, do której przez całą książkę przygotowują się w wielkim pośpiechu i przerażaniu bohaterowie, jest opisana na pięćdziesięciu stronach, ale w tych stronach zawiera się również całe mnóstwo innych wątków, więc de facto o wizycie dowiadujemy się niewiele, a o Amerykankach prawie nic

– powieść obyczajowa, ja rozumiem, ale wypełniona po brzegi, aż się wylewa, problemami małżeńskimi Marty, moim zdaniem w dużej mierze jest sama sobie winna, a jednocześnie kompletnie nieporadna, a szumnie zapowiadana na pierwszych stronach tajemnica rodzinna jest mówiąc kolokwialnie do kitu, no i te sny Uli, że takie realne niby, ale podszyte duchami, nadnaturalnością i dziwnymi zjawiskami, jeśli miały wprowadzać klimat tajemniczości to się to nie udało, zero klimatu

– aa jeszcze miały być kulinaria, no owszem coś tam było, Marta i Grażyna gotują różne potrawy na początku książki, ale potem to wszystko się rozmywa i dowiadujemy się tylko co stało na Wielkanocnym stole, a na końcu książki jest kilka przepisów, ale w porównaniu do tak modnych ostatnio książek z gotowaniem w tle, „Młyn nad Czarnym Potokiem” w żadnym wypadku nie spełnia kryteriów gatunku

– nijacy bohaterowie, Marta, która mi nieustannie działała na nerwy, szamocząca się między sobą, dzieckiem, mężem, rodziną, pracą i właściwie wszystkim, bo nie było nic co by Marcie pasowało, żyjący we własnym świecie mąż, którego nie potrafi przywołać do porządku, sama Marta robiła na mnie wrażenie wiecznie skwaszonej i narzekającej, nawet w tych chwilach, kiedy zaczynała być zadowolona i teoretycznie podejmowała decyzję o zmianach w swoim życiu, choć tak naprawdę ona musiała się tylko zgodzić, bo wszystko miała podane na tacy

– Grażyna, siostra Marty, ta to mi się podobała, naprawdę fajnie napisana postać, dopóki autorka na ostatnich stronach nie dopisała jeszcze jednego rozdziału do życia Grażyny, który kompletnie do niej nie pasował

– Adam, mąż Marty, miałam ochotę trząść nim za każdym razem, gdy się pojawiał w książce, ale z podobnych powodów miałam ochotę potrząsnąć Martą, bo wina leży po stronie ich obojga, więc mają na co zasłużyli

Podsumowanie:
Nudna, bezbarwna historia o wszystkim i o niczym. Czytelnik cały czas czeka, aż coś się wydarzy, ale niestety się nie doczeka. Zero klimatu, zero elementu zaskoczenia, zero napięcia. Nie wiem co się stało, że po świetnym „Zamówieniu z Francji” i rewelacyjnym „Dworku pod Lipami”, autorka napisała tak słabą książkę, mam nadzieję, że to tylko wypadek przy pracy i następnym razem będzie lepiej, ale ja już będę do kolejnych tytułów podchodzić z dużą rezerwą. Cieszy mnie jedno, że „Młyn nad Czarnym Potokiem” kupiłam w formie ebooka, bo po pierwsze wydałam mniej pieniędzy na kiepską książkę, po drugie nie zajmuje mi miejsca na półce.