Prasówka książkowa po polsku – czyli co ostatnio czytałam

Magdalena Witkiewicz „Ballada o ciotce Matyldzie”
Po pierwszych stronach spodziewałam się, że spłaczę się nad tą książką jak przysłowiowy bóbr. Łzy cisnęły mi się do oczu, a ja nie mogłam ich powstrzymać. A potem autorka i jej opowieść przejęły nade mną kontrolę. Czytałam i czytałam i oderwać się nie mogłam. Radość, którą wywołała we mnie lektura, rozmowy Olusia i Przemcia, zwłaszcza o prowadzonym biznesie, ich męskie dylematy bawiły mnie do łez. Bo Magdalenie Witkiewicz świetnie wychodzą takie właśnie historie. Ciepłe, zabawne, z dużą dawką poczucia humoru, bardzo kobiece i bardzo mądre. Pełne wiary w człowieka, w życiowe niespodzianki, że każda z nich ma znaczenie i nie pojawiła się bez powodu. Autorka pokazuje, że nigdy nie jest za późno by zacząć od nowa, by wziąć się za bary z losem i stawić czoła temu co nieuniknione, także śmierci.

„Ballada o ciotce Matyldzie” to przepiękna historia o prawdziwej przyjaźni, dobru które wraca, ale przede wszystkim o kobietach. Silnych, mądrych, dążących do celu, realizujących swoje marzenia, nie poddających się w walce o własne szczęście. Tak naprawdę każda z nas ma w sobie coś z takiej kobiety, potrzebny jest tylko impuls by to wydobyć i dla mnie takim impulsem jest właśnie ta książka. 


Magdalena Witkiewicz „Lilka i spółka”
Kto powiedział, że opowiadania, bajki są tylko dla dzieci? Ja jestem dorosła i też lubię poczytać takowe. A jeśli jeszcze są takie śmieszne, zabawne i ciekawe jak przygody Lilki i jej rodzeństwa to już naprawdę obowiązkowo należy zasiąść do lektury. Autorka po raz kolejny pokazała, że żadna tematyka jej nie straszna i jak ktoś umie pisać, to da radę wszystkiemu, nawet opowieściom dla dzieci, a przecież to jest najbardziej wymagający czytelnik. Chapeau bas!

Małgorzata J. Kursa „Niespodziewany trup”
I jak zwykle autorka mnie nie zawiodła. No chyba, że w jednej kwestii, długości lektury. Zdecydowanie dwieście stron to za mało. Rozrywkę zapewniono mi tylko na jedno popołudnie. Za to w pełni wynagrodziła mi ten krótki czas świetna intryga, zabawny język, zwariowana grupa ‘gazeciarzy’, jak zwykle mających szalone pomysły i przede wszystkim ten niespodziewany trup. Trup, który dał mi satysfakcję już z samego faktu, że to właśnie tę bohaterkę autorka postanowiła uśmiercić. Szkoda tylko, że w tak niewyszukany sposób. Luiza zasługiwała na dużą cięższą karę. I moja wisienka na torcie, czyli przepiękne przekleństwa. A w zasadzie jedno, to kluczowe, ale tak wymyślne, nie wiem jak autorka to robi, podsłuchuje u innych, czy może ma takie zdolności językowe. W każdym razie „Niespodziewany trup” to bardzo dobry, lekki kryminał, gdzie się pośmiejemy, ale też dowiemy jaki jest najlepszy sposób na znalezienie taty i dlaczego stara Majewska wie zawsze najlepiej?

Zygmunt Miłoszewski „Domofon”
Horror, thriller, kryminał? Coś złego dzieje się w bloku, do którego wprowadzają się główni bohaterowie, Robert i Agnieszka. Książka bardzo interesująca, dobrze napisana, ciekawa, ale ta intryga mnie nie zaskoczyła. Dawniej uwielbiałam horrory i oglądałam ich bardzo dużo, w związku z tym, dość szybko wpadłam na rozwiązanie zagadki tajemniczych wydarzeń i powiązania ich z przeszłością. Poza tym na początku denerwowałam się, bo momentami gubiłam wypowiedzi bohaterów. Najpierw jeden coś mówił, a za chwilę okazywało się, że kolejne zdania należą już do innej postaci. Przeskok między osobami był tak niezauważalny, że musiałam chwilami wracać do poprzednich stron, by poukładać sobie poszczególne wątki. Mimo, że pod kilkoma względami autor mnie nie zachwycił, to jednak ma spory potencjał do wykorzystania i myślę, że kolejna jego książka, niedawno wydany „Bezcenny” może być już dużo bardziej przemyślana, dużo bardziej autorska. Dlatego nie mówię Miłoszewskiemu definitywnie NIE, a raczej pożyjemy zobaczymy. 

Anna Łajkowska „Pensjonat na wrzosowisku”, „Miłość na wrzosowisku”
Zachwalana przez wiele osób Saga na wrzosowisku skusiła w końcu i mnie. Jako, że miałam na widoku trzecią część cyklu „Cienie na wrzosowisku”, postanowiłam poznać dwa wcześniejsze tytuły. Przeczytałam dość szybko, bo książki cienkie i dwieście stron lektury każdej  z nich zajęło mi po jednym wieczorze. Niestety był to czas stracony.  Nudna historia, bez polotu, nic co by czytelnika przyciągnęło do kontynuowania lektury.  Basia, główna bohaterka denerwowała mnie niewymownie (swoją drogą ostatnio sporo bohaterek mnie denerwuje, nie wiem czy to moja wina, czy trafiam na takie postacie). Irytowała swoim nieszczęściem, użalaniem się, smędzeniem i narzekaniem. Jej heroizm wykazany w obronie dziecka przed atakującym psem, był dziwny. Nie umiem tego inaczej nazwać. Miałam wrażenie, że autorka wręcz peany będzie pisać na ten temat. Na każdej stronie wszyscy podkreślali, jaka to Basia była dzielna i jak wszystko teraz dobrze znosi, wszyscy chcą jej pomagać. Cała historia rozgrywa się w Anglii i jedyny atut tych książek to opisy krajobrazów, okolic Haworth i nawiązań do sióstr Brontë. Obecnie czytam „Cienie na wrzosowisku” i jest odrobinę lepiej. Autorka poprawiła swój styl, mamy dwie formy narracji, bo również pamiętnik się tutaj znalazł, ale bohaterowie nadal pozostają bezbarwni i nijacy i nawet romanse i zdrady nie pomogą ożywić akcji.