Pałac – Chelsea Quinn Yarbro

„Pałac” to druga powieść  Chelsea Quinn Yarbro z cyklu o hrabim Saint-Germainie.  Zupełnie inna niż „Hotel Transylvania”. Napisana innym stylem, ale cechą wspólną obu książek jest nie eksponowanie wampiryzmu hrabiego. Spotkałam się z wieloma opiniami na temat książek z tej serii i mogę powiedzieć, że zdania były podzielone. Jedni piali z zachwytu, innym się nie podobało, byli też tacy, których zachwycił „Hotel Transylvania”, ale już następne książki uważali za dużo gorsze. Wiadomo, ilu czytelników tyle opinii.

Kiedy wzięłam po raz pierwszy do ręki „Pałac” nastawiałam się na scenariusz znany z „Hotelu…”. Hrabia będzie walczył w obronie kobiety z demonami tego i tamtego świata. I muszę przyznać, że w trakcie czytania byłam nieco rozczarowana. Brnęłam przez kolejne strony, a tu się nic nie działo. To znaczy nic?! Wydarzeń było sporo, ale żadne nie nosiły miana sensacyjnych. Autorka opisywała zwykłe, codzienne życie mieszkańców Florencji końca XV wieku. Niecierpliwie czekałam na rozwinięcie akcji, sądząc, że wszystkie te wydarzenia historyczne o fikcyjne opisane w powieści będą podstawą do wydarzeń sensacyjnych czy wręcz kryminalnych. A tu nic takiego się nie stało. Akcja powieści nabiera tempa dopiero na ostatnich kilkudziesięciu stronach, a i ta jest daleka od wydarzeń z „Hotelu…”. Jednak po skończeniu książki, po przemyśleniu całości, poczułam pustkę. Chciałam wrócić do Florencji i w towarzystwie San Germano (bo tak się nazywa hrabia w XV wieku) przemierzać uliczki najpiękniejszego miasta doby renesansu.

O czym jest książka? San Germano przybywa do Florencji, by wybudować pałac. Prace posuwają się szybko i wkrótce hrabia może już zamieszkać w swoim nowym domu. W międzyczasie, jak na prawdziwego arystokratę przystało, zaprzyjaźnia się z Lorenzem Il Magnifico, sprawującym władzę w mieście, a także z takimi sławami jak Sandro Botticelli czy Buonarotti (w całej książce nie jest ani razu podane imię, ale domyślam się, że chodzi o Michała Anioła, który żył we Florencji w latach 1501-1505).  Miasto zaczyna jednak popadać w ruinę za sprawą dominikanina Girolamo Savonaroli. Głosi on kazania wzywające do wyzbycia się wszelkich dóbr doczesnych, wszelkiego zbytku, (tworzy nawet własne oddziały wśród młodzieży florenckiej, które maja prawo wejść do każdego domu i wynieść z niego wszystko, co uznają za symbol bogactwa, a potem spalić na stosie na oczach publiczności). Oczywistym jest, że pałac, w którym mieszka cudzoziemiec wraz z piękną gospodynią Demetrice, nie jest mile widzianym miejscem w nawracającej się Florencji. Hrabia musi więc ratować nie tylko siebie i Demetrice, ale również miasto, któremu grozi zagłada.

Powieść jest bardzo nietypowa jak dla mnie. Przede wszystkim nie ma takiego typowego układu wprowadzenie – rozwinięcie akcji – głośny finał. Autorka prowadzi całą książkę bardzo spokojnie, powoli.  Jak już wspomniałam wcześniej, w trakcie czytania denerwowało mnie to, ale później zrozumiałam, że „Pałac” jest inny niż pozostałe powieści autorki. Tutaj skupiamy się na historii Florencji, prawdziwych postaciach, to miasto jest głównym bohaterem książki, nie San Germano. Hrabia jest tylko pretekstem do opowiedzenia autentycznych wydarzeń, które nawiedziły Florencję pod koniec XV wieku, kiedy to z perły renesansu, zmieniła się ona w gruz. Może niedosłownie, bo rządy Savonaroli trwały krótko i nie zdążył on spalić wszystkich dzieł sztuki i przejawów bogactwa w mieście, ale wiele obrazów i książek, a także innych dóbr zostało nieodwracalnie zniszczonych. 

Wiele postaci „Pałacu” jest autentycznych. Lorenzo Il Magnifico, Botticelli, Buonarotti, Savonarola, papież Aleksander VI (słynny Rodrigo Borgia).  Brakowało mi jednak osoby bardzo ważnej w ówczesnej Florencji, mianowicie Niccolo Macchiavellego, który ani razu nie pojawił się w powieści, a był przecież jednym z najznamienitszych mieszkańców miasta.


Wreszcie „Pałac” odkrywa przed nami niektóre tajemnice hrabiego San Germano. Dowiadujemy się, że ma on ponad trzy tysiące lat, zna biegle kilkanaście języków, ma domy m.in. w Wenecji i Rzymie oraz, że przyjaźni się z pewną wampirzycą o imieniu Olivia. Jednocześnie w tej książce, wampiryzm hrabiego jest trochę bardziej wyeksponowany niż w „Hotelu Transylvania”, są sceny, w których hrabia pije krew i opowiada jak można dokonać przemiany człowieka w wampira. Jednak nadal nie jest to tak widoczna cecha, jak u bohaterów Anne Rice, czy już bardziej współcześnie L.J. Smith lub P.C. Cast.

Tak naprawdę nie wiem co mogłabym jeszcze napisać o „Pałacu”. Chaos jaki panuje w mojej głowie, nie pozwala mi na to. I mam wrażenie widać ten chaos w niniejszej recenzji. Dzieje się tak, ponieważ powieść ta, jak już pisałam wcześniej, nie jest takim standardem książkowym. Niby prosta, nic skomplikowanego, ale jednocześnie ma w sobie coś pociągającego, tajemniczego. Z jednej strony opisy mogą nudzić, czeka się aż wreszcie zacznie się cos dziać, a z drugiej strony właśnie ta nuda coraz bardziej wciąga.

Nie będę tym razem polecać. Niech każdy sam zdecyduje, czy ma ochotę spotkać się z hrabią San Germano. Mnie powieść się podobała i bardzo zaintrygowała, ale dopiero po przeczytaniu jej w całości.