W bagnie – Arnaldur Indridason

Arnaldur Indridason to postać bardzo ciekawa. Islandzki pisarz, żyjący spokojnym życiem w Reykjaviku z żoną i dziećmi. A mimo to potrafi pisać kryminały tak mroczne, tak ciemne, że nawet szary Erik Winter musi mu ustąpić.

Pierwsza powieść jego autorstwa, jaka ukazała się w Polsce nosi tytuł „W bagnie”. Bohaterem jest policjant Erlendur Sveinsson, starszy, doświadczony życiem oraz jego dwoje współpracowników, energiczna Elinborg i młody, wykształcony Sigurdur Oli. Razem muszą rozwiązać trudną zagadkę śmierci starego człowieka na jednym z reykavickich osiedli. Kto go zabił? Gdzie podział się jego przyjaciel z młodych lat? I dlaczego na biurku denata leżało zdjęcie dziecięcego grobu? Te wszystkie pytania prowadzą bohaterów powieści do historii z przeszłości. Bardzo bolesnej i mającej wpływ na wszystkie obecne wydarzenia.

Indridason jest niesamowity. Tworzony przez niego świat, jest tak prawdziwy, tak realny, że wszyscy szwedzcy pisarze kryminalni mogą się schować. Czytając „W bagnie” cały czas czułam, jakbym stała tuż za plecami Erlendura i razem z nim rozmawiała ze świadkami morderstwa, wspólnie przeżywaliśmy jego problemy z córką narkomanką i zaglądaliśmy do największych mordowni w stolicy Islandii.

Islandia zawsze jawiła mi się jako miejsce ciche, szare, spokojne i niewiarygodnie nudne. Indridason częściowo podtrzymał to wyobrażenie. Bo z jednej strony rzeczywiście opisywany przez niego świat jest szary, a może nawet bezbarwny, lecz z drugiej strony, w tym nijakim świecie dochodzi do okrutnej zbrodni. I czytelnik zadaje sobie pytanie, jak to się mogło stać? W takim miejscu?! Przecież tam, NIGDY, NIC się nie dzieje.

Sama postać Erlendura też różni się od wszystkich znanych nam bohaterów powieści kryminalnych. Nie jest on ani tak przystojny jak Erik Winter, ani tak ciepły i opiekuńczy jak Patrik Hedstrom, nie ma w sobie nic z radosnego komisarza Q. Erlendur to zwykły policjant, rozwodnik, z dwójką dorosłych dzieci, córką narkomanką i synem, który nie rozmawia z ojcem. Poza tym, jest to człowiek, który żyje pracą, żywi się w knajpach, albo odgrzewa gotowe dania w mikrofalówce. Jednocześnie sprawia wrażenie zmęczonego, steranego życiem i chcącego tylko dobrnąć do emerytury.

Powieść „W bagnie” zaskakuje. Jest tak różna od innych kryminałów. Nie ma w niej nic cukierkowego, przesłodzonego, czarno na białym pokazane jest życie zwykłego człowieka. Z wszystkimi jego problemami, które tak naprawdę mogą przecież dotknąć każdego z nas. Intryga jest ciekawie skonstruowana, aczkolwiek prosta w zamyśle. Mimo to do samego końca autor trzyma czytelnika w niepewności. Z każdym rozdziałem, zmieniałam zdanie co do osoby mordercy i prawie do ostatniej strony nie byłam pewna kto nim jest. 

Polecam miłośnikom skandynawskich kryminałów i Skandynawii jako takiej w ogóle. Ale ostrzegam, że Indridason do żadnego z tamtejszych autorów nie jest podobny. Najbliżej mu chyba do Mankella, ale i tak wydaje mi się mroczniejszy od samego mistrza.