Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla

Janinę czytam i oglądam od kilku lat. Jej fenomen polega na tym, że to co robi właściwie nie miało prawa się przebić w internetach. A jednak… Panga biznesu, labrador (blablador) interakcji społecznych osiągnęła szczyt popularności dzięki… statystyce. Ale posłuchajcie jak ona o tej statystyce mówi. Mózg się rozpływa, człowiek tarza się ze śmiechu po podłodze, a Janina tworzy swoją opowieść, w której jej życie to pasmo sukcesów dnia codziennego. Nieodrodna przybrana córka Pawła Tkaczyka, osiągnęła mistrzowski poziom storytellingu, którego zazdroszczę jej każdego dnia:) Nikt nie umie ubrać się pod kolor otoczenia, ściany, studyjnego tła tak jak ona. I tylko Janina Bąk mogła napisać książkę o statystyce, która jest rozchwytywana bardziej niż świąteczny serniczek mamy, a na dodatek ma w tytule i czekoladę i Nobla. No wybaczcie, ale koło książki, która wygląda jak tabliczka czekolady nie można przejść obojętnie.

„Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla” to książka o statystyce. Zdziwieni, co? Wiem, że nie:) Kto by się spodziewał, że ludzie zaczną rozumieć statystykę. Ba, że zaczną ją lubić, ale jak widać, Janinie udaje się to w niezrozumiały sposób. No, nie całkiem niezrozumiały. Bo jej statystyka to nie tylko liczby, nazwy i wzory. Statystyka wg Janiny to cały szereg anegdot, które ubawią człowieka tak,  że tarzanie się ze śmiechu po podłodze już nie wystarczy. To mnóstwo informacji, których mnie by się nie chciało szukać, a które wydają się teraz niezbędne do życia, jak np. to, że owce potrafią się rozpoznawać, a mrówki potrafią liczyć (bodajże do 20). Ponadto książka pokazuje jak błędnie odczytywane są dane statystyczne, co w czasach zarazy jest szczególnie przydatne (tylko Janina mogła się tak idealnie wbić z contentem), i uczy (serio, ja co nieco zrozumiałam) jak analizować różne dane. Ogromną zaletą jest również to, że to książka dla każdego. Nie ma tutaj relacji mądry autor – nauczyciel kontra człowiek niewiedzący – uczeń. Janina jest nasza, swojska jak kiełbasa, świadoma tego, że w jej zawodzie również ludzie popełniają błędy, więc mówi do nas jak człowiek do człowieka. Do tego cała ta statystyczna wiedza jest przeplatana milionem anegdot i dygresyjek, które sprawiają, że nie czujesz, że czytasz książkę jakby nie patrzeć trochę naukową. I to jest sekret Janiny i jej książki – uczy nas niepostrzeżenie.

W tym całym pluszu jest jednak łyżka dziegciu. Czytałam tę książkę dwa miesiące. Nie dla przyjemności dawkowania sobie lektury. O ile anegdotki i dygresyjki są zabawne na co dzień, na instagramie czy facebooku, gdzie dostajesz codziennie odpowiednią porcję, o tyle w większej ilości stają się przesadzone i niestety nieco niestrawne. Tak więc „Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla” jest książką ciekawą, dobrą, śmieszną, a czasem zaskakującą, ale też męczącą na dłuższą metę. Taki typ lektury dla wybranych, którym nie przeszkadza czytanie przez dłuższy czas, robiąc przerwy na inne książki. Nie wyobrażam sobie czytania tej książki jednym ciągiem i w żadnym razie nie uważam, żeby była to książka od której nie można się oderwać. Można i nawet trzeba, jeśli chce się ją skończyć.

 

Okładka pochodzi ze strony Grupy Wydawniczej FOKSAL