Moje najgorsze książki 2019 roku

Tak sobie pomyślałam, że przez ostatnie kilka miesięcy udało mi się przeczytać tak dużo książek, że chyba zrobię listę tych najgorszych. Najgorszych w moim mniemaniu oczywiście, bo o gustach się nie dyskutuje i to, że mnie coś się nie podoba, nie znaczy, że ktoś nie może się tym samym zachwycać. Mam jednak kilka takich tytułów na swojej liście, przy których regularny facepalm sprawiał, że czoło bolało dotkliwie. Oto magiczna piątka najgorszych książek, które przeczytałam w 2019 roku:

 

  1. Paulina Świst „Sitwa”

Nie oczekiwałam po tej książce dobrej lektury. Czytałam wszystkie poprzednie książki Pauliny Świst i nie były one szczytem umiejętności literackich. Ale zapewniały jakąś tam rozrywkę potrzebną do zresetowania się (no może poza „Karuzelą”). „Sitwę” kupiłam dokładnie w tym samym celu, co poprzednie tytuły – relaks, reset, brak potrzeby myślenia w trakcie lektury.  Niestety zamiast resetu, książka dostarczyła mi wątpliwej przyjemności zrobienia papki z mózgu. Po kilkunastu stronach zaczęłam wertować kolejne strony, bo nie byłam w stanie czytać.

 

  1. Olga Rudnicka „Zbyt piękne”

„Zbyt piękne” zgodnie z tytułem okazało się zbyt piękne by mogło być dobre.  Nudna fabuła, brak ciekawych zwrotów akcji, w sumie to jakichkolwiek zwrotów akcji, niektóre wątki rozciągnięte do granic możliwości, inne kompletnie niepotrzebne. Bohaterowie byli mi całkowicie obojętni. Nie kibicowałam im, nie zastanawiałam się co będzie dalej, nie rozwiązywałam sama zagadki Hieronima Sroki. Po prostu czekałam, aż książka się skończy.

całość recenzji ⇒ TU

 

  1. Marta Matyszczak „Strzały nad jeziorem”

„Strzały nad jeziorem” nie powalają intrygą, nie zaskakują specjalnie, moim zdaniem są najsłabszą częścią przygód Gucia (przede mną jeszcze trzy tomy), ale dobrze się je czyta. Ot lekka lektura na lato. Miłośnik kryminałów szybko rozwiąże zagadkę morderstwa, a reszta fabuła go nie zainteresuje. Tak jakby autorka wymyśliła główny wątek, ale wszystko co poboczne zeszło na drugi plan i wygląda jak doklejone. Za mało Gucia. O ile w „Tajemniczej śmierci Marianny Biel” Gucio był głównym bohaterem, o tyle tutaj jest raczej tłem. Mam wrażenie, że Marta Matyszczak miała świetny pomysł na serię książek z psem – narratorem w roli głównej, ale z czasem zatraciła się w poszczególnych wątkach i zapomina, że to Gucio powinien opowiadać. Książka przyjemna, ale do zapomnienia. Mam nadzieję, że kolejny tom bardziej mi się spodoba.

całość recenzji ⇒ TU

 

  1. Guillaume Musso „Zjazd absolwentów”

Guillaume Musso przesadził. Dwa grzyby w barszcz to za dużo. Zbyt wiele pomysłów chciał wsadzić w tę książkę. Kompletnie nie rozumiem zachwytów jego twórczością. Ale poczytałam trochę recenzji „Zjazdu absolwentów” i spora część mówi, że to najsłabsza książka autora, że nie wierzą, że mówiąc kolokwialnie pojechał takim banałem. Ja też uśmiechałam się czytając zakończenie. I zastanawiałam się jak to możliwe, żeby ten kryminał był tak nudny. Przykro mi Panie Musso, ale pierwsze nasze spotkanie zawiodło mnie tak bardzo, że następnego już nie będzie.

całość recenzji ⇒ TU

 

  1. Evzen Bocek „Arystokratka i fala przestępstw na zamku Kostka”

Lubię Arystokratkę. A raczej lubiłam. Trzy części bawiły mnie doskonale, za to czwarta jest tak dziwna, że nie może się podobać. Przede wszystkim bohaterami są głównie złodzieje i ich przygody. Brakowało mi perspektywy Marii Kostki i jej szalonej rodzinki oraz pozostałych współmieszkańców Zamku Kostka. Złodzieje są głupi, bezbarwni, nie przykuwają uwagi, ich historia nie tylko nie porywa, ale w ogóle nie interesuje czytelnika. Książka krótka, a ciągnie się jak makaron. Widać, że autorowi brakowało już pomysłu na Kostkę i napisał na siłę opowieść, która nie powinna powstać.

 

Okładki książek pochodzą ze stron wydawnictw