Zjazd absolwentów

UWAGA SPOILERY!

Czy ktoś na sali był na zjeździe absolwentów? Ręka w górę. Nikt? A nie byliście, bo nie było takowego organizowanego, czy po prostu nie mieliście ochoty?  Bo ten drugi powód to ja całkowicie rozumiem. I rozumie też Thomas, który przyjechał na zjazd absolwentów z okazji 50-lecia elitarnej francuskiej szkoły.  Wraca pomimo wielu obaw, sprawa sprzed lat nie daje mu spokoju. Zniknięcie Vinki Rockwell, najbardziej tajemniczej i najpiękniejszej dziewczyny w szkole w roczniku 1992 ciągnie się za Thomasem od 25 lat. Po tylu latach spotyka się z przyjaciółmi Maximem i Fanny i okazuje się, że każde z nich ma jakąś tajemnicę. Sekret, który może zmienić wszystko.

             „Zjazd absolwentów” Guillaume Musso postanowiłam przeczytać pod wpływem wszechobecnych zachwytów nad autorem. Wybrałam akurat tę książkę, bo podobała mi się tematyka. Uwielbiam takie historie, spotkanie po latach, sekret łączący bohaterów, zagrożenie, że ktoś go odkryje, wiele sobie obiecywałam po lekturze tego kryminału. Zawiodłam się tak bardzo, że wymyśliłam, że ta recenzja będzie bardzo nietypowa. Będzie w niej mnóstwo spoilerów, dlatego jeśli ktoś nie czytał, a ma zamiar to niech skończy czytać tę recenzję w tym miejscu.

——————————————————————————————————————-

                Od pierwszej strony, kiedy Vinka biegnie na spotkanie z tajemniczym Alexem, wiedziałam, że to będzie kobieta. Alex – imię zarówno męskie jak i kobiece, no po prostu wiedziałam, że to będzie ten wątek mylący. Wszyscy będą szukać faceta, było nawet dwóch powiem Wam, a potem okaże się, że to kobieta. I tak było. Po drodze Musso trochę pokomplikował, narobił zamieszania z mordercami, nie wiadomo było, kto w końcu tę biedną (czy rzeczywiście taką niewinną i biedną to bym polemizowała) Vinkę zabił, a może nie zabił, może ona sobie żyje gdzieś tam i śmieje się z wszystkich. Zrobił z niej przebiegłą pannicę, która doskonale wie co robi, a z drugiej strony pokazuje ją jako popychadło, które ulega silniejszym osobowościom. Tu krucha i delikatna, ojej ja już nie mogę, pomóż mi, a tu pokazuje różki. Ale te różki to nie jej, to ktoś jej tak kazał. Moim zdaniem ona doskonale wiedziała co robiła, po prostu była wyrachowana, może dała się wykorzystać Alex, ale zgodziła się na to wszystko, tak wiem dla miłości i może trochę ze strachu, ale jednak zgodziła. (Wiem, że piszę o wymyślonej historii, ale tak się wkurzyłam, na takie robienie z niej niewiniątka, że mam wrażenie jakby to było naprawdę, i nie to nie jest zaleta tej książki). Thomas to też takie ciepłe kluchy, że bleh. Fanny jest ciekawą postacią. Objawia się nagle, okazuje się, że ma udział w całej historii, dość nieoczekiwany. Ale właśnie tutaj pojawia się ten moment, gdy autor zaczął za bardzo kombinować. Zamurowanie Vinki i nauczyciela Alexa w ścianie to jedno. Ale potem okazało się, że tu zabili Alexa, a tu zabili Vinkę, a może ona żyła i ją żywcem zamurowali, no to kto jest w końcu winny. A w ogóle to matka Thomasa, będąca dyrektorką szkoły zatuszowała to wszystko do spółki z ojcem Maxima, lokalnym mafiozo, śpiącym na pieniądzach. A jeszcze żeby było ciekawiej to na końcu okazuje się, że matka Thomasa prowadziła podwójne życie. Miała drugi dom, który kupił jej właśnie ojciec Maxima. Tam sobie pomieszkiwała, tam się z spotykała z nim, bo byli kochankami sprzed lat, potem jakoś tak im się to kochanie wróciło, i jeszcze Thomas jest oczywiście jego synem, bo przecież za mało komplikacji ma ta historia.

Guillaume Musso przesadził. Dwa grzyby w barszcz to za dużo. Zbyt wiele pomysłów chciał wsadzić w tę książkę. Kompletnie nie rozumiem zachwytów jego twórczością. Ale poczytałam trochę recenzji „Zjazdu absolwentów” i spora część mówi, że to najsłabsza książka autora, że nie wierzą, że mówiąc kolokwialnie pojechał takim banałem. Ja też uśmiechałam się czytając zakończenie. I zastanawiałam się jak to możliwe, żeby ten kryminał był tak nudny. Przykro mi Panie Musso, ale pierwsze nasze spotkanie zawiodło mnie tak bardzo, że następnego już nie będzie.

Okładka pochodzi ze strony Wydawnictwa Albatros