Pożegnanie z nadmiarem: minimalizm japoński – Fumio Sasaki

Minimalizm stał się już tak modny, że tych znanych minimalistów jest cała masa. I każdy czuje się w obowiązku napisać książkę. A ja je pokornie kupuję, nie zaraz nie pokornie, nie oszukujmy się, kupuję je i czytam z czystej ciekawości, co też tam nowego wymyślono. Tak trafiłam na fantastycznego Joshuę Beckera, którego podejście do życia i minimalizmu pokochałam od pierwszej strony. Za normalność, za rozsądek. A teraz po przeciwnej stronie szali stanął Fumio Sasaki i jego „Pożegnanie z nadmiarem: minimalizm japoński”.

Mam problem z tą książką. Z podejściem Sasakiego do minimalizmu, i z jego teoriami. Nie przeszkadza mi to, że jest skrajnym minimalistą, może nawet bardziej radykalnym niż popularny Leo Babauta, ale denerwuje mnie to, że Sasaki przeczy sam sobie. Z jednej strony chwali Marie Kondo i jej metodę ‘sparks of joy’, czyli zostawiania tylko tych przedmiotów, które dają nam radość.  Jednocześnie opisuje jak pozbył się pamiątki z Chorwacji, którą uwielbiał (a której przecież nie kupi po raz drugi). Dlaczego więc pozbył się czegoś, co dawało mu radość. W imię jak najmniejszej liczby posiadanych przedmiotów? Trochę bez sensu, zważywszy, że ideą minimalizmu ma być osiągnięcie spokoju i szczęścia.

Sasaki jest dla mnie zagadką.  Przede wszystkim jest bardzo skrajnym minimalistą, sądzę, że Leo Babauta ze swoimi 42 osobistymi przedmiotami jest maksymalistą w porównaniu do Japończyka. Ale ten jego skrajny minimalizm ograniczający się do zaledwie kilku przedmiotów wydaje się bardzo smutny. Widzicie, Babauta jest bardzo pozytywnym człowiekiem. Kiedy czytałam „Książeczkę minimalisty”, która stała się swego rodzaju biblią minimalistów to każda strona tej książki wywoływała we mnie radość. Czułam szczęście Babauty wyzierające z każdej kartki. To szczęście zarażało. Optymizm autora przechodził na czytelnika, zachęcał do działania. Minimalizm Sasakiego to smutek i pustka. Autor przedstawia się jako bardzo szczęśliwy człowiek, ale tego szczęścia nie widać, nie czuć. Nie wiem z czego to wynika, może po prostu Sasaki nie umiał przelać swoich emocji na papier. Minimalizm, który przedstawia nie jest radosny. „Pożegnanie z nadmiarem” nie powoduje, że masz ochotę ruszyć się z kanapy i zacząć porządkować swoje życie już teraz, w tej chwili, a nie jutro czy za tydzień. Sasakiemu brakuje tej radości, którą ma Becker, Kondo, Jay, Babauta, a nawet Loreau, którą uważam za arogancką w swoich książkach. Moim zdaniem Sasaki nie przekona do minimalizmu nikogo, nawet tych najbardziej zapalonych do wprowadzenia zmian w życiu, choć nie można mu odmówić trafnych spostrzeżeń odnośnie naszego konsumpcyjnego społeczeństwa.

Trochę raziło mnie też to, że cały czas zachwyca się produktami Apple’a i Stevem Jobsem jako przykładem minimalisty idealnego. Rozumiem przedkładanie jakości nad cenę. Sama też praktykuję zasadę, żeby kupować rzeczy lepszej jakości (a przez to droższe), ale takie, które posłużą mi kilka lat, jednak uwielbienie Sasakiego dla Jobsa jest męczące.

Nie podobało mi się podejście Sasakiego do przedmiotów pamiątkowych, np. otrzymanych w spadku.  Nie twierdzę, że należy zachowywać wszystko, jednak gdyby nasi przodkowie nie trzymali niektórych rzeczy, to dzisiaj nie mielibyśmy co oglądać w muzeach (do chodzenia których zachęca nas autor, w celu właśnie obejrzenia ciekawych kolekcji, bo na pewno jest ktoś na świecie kto zbiera przedmioty, które nas interesują, i dlatego my wcale nie musimy tworzyć własnej kolekcji). Ktoś musi zachowywać przeszłość, aby kolejne pokolenia mogły poznawać swoje korzenie. Nie musi to być od razu cały strych, ale te kilka wybranych rzeczy – strój regionalny, obraz namalowany przez dziadka, żelazko z duszą – każdy z nas znajdzie u siebie takie rzeczy, które będzie chciał przechować dla następnych pokoleń i nie widzę powodu, by tego nie robić, nawet będąc minimalistą, bo to jest zwyczajne dbanie o historię, i to nie tylko własnej rodziny.

Podsumowując, „Pożegnanie z nadmiarem: minimalizm japoński” to bardzo smutna książka, napisana przez smutnego człowieka – takie sprawia wrażenie, i chociaż nie wątpię, że Sasaki może być szczęśliwym minimalistą, to nie udało mu się tego pokazać w książce. Trudno przez nią przebrnąć, momentami Sasaki staje się arogancki i napomina czytelnika – przyszłego minimalistę, że musi pozbyć się tego czy tamtego, widoczny brak tej radości, którą czuć u Babauty czy Beckera. Pierwsza książka o minimalizmie, która mnie zmęczyła, zdemotywowała, i którą czytałam dokładnie miesiąc, choć ma niecałe dwieście stron.  Owszem jest tu sporo rad, które przydadzą się w porządkowaniu naszej przestrzeni i naszego życia, ale tak prawdę mówiąc to te same rady znajdziemy w wielu innych pozycjach dotyczących minimalizmu, i na dodatek napisanych w znacznie bardziej przystępnej formie. „Pożegnanie z nadmiarem: minimalizm japoński” to książka, która mnie nie przekonała w żaden sposób, że warto zostać minimalistą. Jest to drugi najsłabszy w moim prywatnym rankingu tytuł traktujący o minimalizmie.