Wyprawka dla noworodka

źródło: unsplash.com photo by Amanda Jordan

Fakt posiadania dwójki dzieci uprawnia mnie do pewnych przemyśleń. No dobra, nie uprawnia, ale myśleć mi nikt nie zabroni, dlatego chciałam się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami dotyczącymi wyprawki dla noworodka, nic odkrywczego, ale nauczyłam się, że w pewnych kwestiach dobrze jest przypominać niektóre tematy. Być może są wśród Was mamy, albo przyszłe mamy (o tatusiach nie wspominam, bo po pierwsze przy wyprawce przeważnie uczestniczą tylko jako tragarze, po drugie wśród czytelników bloga jest raczej niewielu mężczyzn), które zastanawiają się co kupić, a przede wszystkim ile kupić. Bo wyprawka ubraniowa dla noworodka sprowadza się właśnie do ilości.

Kiedy miała urodzić się Kuka nie miałam syndromu wicia gniazda. Nie biegałam po sklepach, nie przeszukiwałam internetu w celu znalezienia tych najpiękniejszych, najcudowniejszych, najsłodszych ubranek dla dziewczynki.  Na zakupy poszłam dwa razy. DWA! Raz na takie duże, kiedy kupiłam mnóstwo rzeczy typu wanienka, łóżeczko itd., a przy okazji kilka ubranek. I drugi raz do naszego miejscowego sklepu dziecięcego, gdzie nabyłam po kilka sztuk body, śpiochów i pajacyków.

Teraz przed narodzinami M. internet zrobił swoje i kupiłam kilka rzeczy. Właściwie niedużo, ale i tak za dużo. Wprawdzie mam sporo ubranek Kuki, ale ja jestem tradycjonalistką i w różowe chłopca nie ubiorę, bo mnie to gryzie w oczy. Tak mam.  Dlatego sporo ubranek Kuki poszło do jej kuzynek, a dla M. zostawiłam tylko te unisex. A, że na szczęście byłam dość przewidująca kupując ubrania dla córki, to teraz mam ich całkiem sporo dla synka.

I teraz powiem tak. Zakupy dla M. były potrzebne owszem, ale trochę przesadziłam. Każde dziecko jest inne i dlatego nie ma co szaleć. Kuka była dzieckiem ulewającym. Przebierałam ją co najmniej 3-4 razy dziennie. Potrzebowałam więc duże ilości body i kaftaników, bo to się najczęściej brudziło. Uznałam więc, że dla M. muszę mieć co najmniej 10 sztuk body. Te najmniejsze na 56 cm i 62 cm musiałam kupić, bo pory roku mi się nie zgadzały. Kuka urodziła się w marcu, więc jej najmniejsze ubrania miała długie rękawy, a M. jest dzieckiem lipcowym, więc zdecydowanie krótki rękaw wskazany.  M. zrobił niespodziankę i nie ulewa w ogóle, spokojnie mogę go przebierać raz dziennie, ubranka i tak piorę dwa razy w tygodniu, bo w połączeniu z Kuką, to mi się nazbiera, tak więc  z około 15 body, które miałam łącznie, używałam 5-6 sztuk.

Poza tym jeśli macie małe dzieci w rodzinie, albo u znajomych to też z pewnością zostaniecie zasypani ubraniami zarówno nowymi, jak i po dzieciach (przeważnie w idealnym stanie, bo dopóki dziecko je tylko mleko to te ubranka niespecjalnie się brudzą), także nie ma co szaleć. A jak się okaże, że ta ilość którą macie jest niewystarczająca to wtedy zawsze można dokupić. Matki są królowymi zakupów internetowych, bo tak wygodniej. I ja też tak robię.

Przyznam szczerze, że teraz już pohamowałam się z zakupami dla M. Wymieniam się ubraniami z kuzynką, która ma dzieci w identycznym wieku jak moje, tylko że na odwrót – ona ma dwuletniego chłopca i półroczną dziewczynkę, a ja dwuipółletnią Kukę i czteromiesięcznego M.  Nawet pory roku nam się prawie całkowicie zgadzają. Ja jej daję ubrania po Kuce, a ona mi po swoim synku. Moja szafa pęka w szwach. Dosłownie. To po co mam kupować kolejne rzeczy?

Zanim ruszycie na zakupy dobrze się zastanówcie, przepytajcie znajomych co oni kupowali, czy im wystarczało, czy nie było za dużo, albo za mało, zróbcie sobie spis. Zawsze się przydaje.