iZombie

http://www.filmweb.pl/serial/iZombie-2015-711132#
Nie jestem fanką zombie. Nawet ich nie lubię. Ogromnym zaskoczenie dla mnie samej było więc, że spodobał mi się serial „iZombie”, a obejrzałam go jak zwykle z braku laku, a także dlatego, że poleciły mi go niezawodne dziewczyny z Sabatu (widzieliście już ich kanał na youtube?! Zajrzyjcie to dowiecie się, które znane blogerki go prowadzą). I tak zobaczyłam pierwszy odcinek i mi się spodobało. Potem drugi i trzeci i wsiąkłam.  A o czym jest „iZombie”?

To historia Liv Moore, świetnie zapowiadającej się lekarki, która ma wymarzoną pracę, wymarzonego faceta i wymarzone życie. Do czasu pewnej imprezy na łodzi. Coś się stało, wybuchła panika, pożar się zrobił i nagle Liv obudziła się na plaży w worku na zwłoki z palącą potrzebą zjedzenia… mózgu. Tak, stała się zombie. Porzuciła narzeczonego Majora i rozpoczęła pracę w kostnicy, by mieć dostęp do świeżych mózgów i pomaga policji rozwiązywać sprawy kryminalne. Okazało się bowiem, że jej mózgowe posiłki sprawiają, że przejmuje niektóre wspomnienia osób, do których należał ten organ, dzięki czemu łatwiej jej wykryć mordercę. Przejmuje również niektóre cechy charakteru zjedzonych, co czasami prowadzi do śmiesznych sytuacji, jak na przykład przejęta agorafobia. Na szczęście zjedzenie kolejnego mózgu anuluje wszystko co dostała z poprzednim posiłkiem. Aha, no i najważniejsze, nikt nie wie, że Liv jest zombie. No prawie nikt.

„iZombie” to przede wszystkim nie jest typowy zombie – serial. To produkcja kryminalna z udziałem zombie. Bardzo podobał mi się pomysł na fabułę, a jeszcze bardziej bohaterowie. Liv Moore jest cudowna. Rose McIver ma wspaniałe pole do popisu delikatnie zmieniając zachowanie bohaterki w zależności od tego, czyj mózg zjadła. Moja ulubione wcielenie? Zdecydowanie chirliderka! Choć sam odcinek był słaby. Ale wracając do bohaterów. Koroner Ravi  i detektyw Babinaux to przyjemne postacie, które zdecydowanie się lubi. Czarny charakter w osobie Blaine’a również jest świetny. Natomiast narzeczony Liv, Major, rany jaki to jest koszmarny koleś! Jedna z tych serialowych postaci,  i mam na myśli tutaj typ bohatera, na której widok myślę – zabijcie go wreszcie. Jest idealny, przystojny, mądry, wysportowany, dobry, troskliwy i w ogóle taki do rany przyłóż. Fuj! Za to moją ulubioną postacią jest Lowell. I nie ukrywam, że owszem jego charakter jest fantastyczny, ale niemały wpływ na moją sympatię ma fakt, że w rolę tę wcielił się Brytyjczyk Bradley James, a jak wiecie wy, którzy czytacie Stulecie, uwielbiam brytyjskich aktorów, seriale, filmy, telewizję.

Rewelacyjny początek serialu, nawet więcej bo ponad połowa odcinków to świetnie opowiedziane historie. Zarówno te pojedyncze sprawy odcinka, jak i wątek główny, czyli relacja Liv z ludźmi i innymi zombie i jeszcze kilka innych spraw, o których nie będę pisać, by nie zdradzać za wiele z fabuły, są bardzo dobrze poprowadzone. Nietuzinkowy pomysł na stworzenie takiej produkcji jak „iZombie” to już ogromny plus. Do tego fantastycznie napisane postacie, sporo zaskoczeń  przede wszystkim mnóstwo nawiązań do popkultury, seriali, filmów, nowych, starych i bardzo starych. Cudowne. Miód na serce blogera kulturalnego. No to teraz łyżkę dziegciu. Po dziewiątym odcinku zaczęłam się irytować. Majora miałam serdecznie dość. Udusiłabym go gołymi rękami. Blaine zaczął być wkurzający. Nawet Liv wydaje mi się już nie być taka sama. Co więcej fabuła zaczęła mi się jakoś rozłazić. Denerwowały mnie kolejne sprawy prowadzone przez bohaterów, a także główny wątek zombizmu. I kiedy obejrzałam trzynasty, ostatni odcinek „iZombie” pomyślałam, że jednak nie będzie to mój serial. Mimo, iż 6 października rozpoczyna się drugi sezon nie wiem czy będę go oglądać. Jeśli jednak szukacie fajnej, lekkiej produkcji do obejrzenia w wolnym czasie, bądź też lubicie zombie, obejrzyjcie „iZombie”, bo jest to naprawdę przyjemna produkcja.