Po raz pierwszy dochodzi do spotkania matek. Beverly Hofstedter i Mary Cooper. Świat nauki kontra religia. No cóż, dziwię się, że dopiero teraz scenarzyście wpadli na pomysł, by wykorzystać takie połączenie. Ciepła, otwarta, religijna i mądra matka Sheldona kontra zimny naukowiec w osobie matki Leonarda. Bardzo byłam ciekawa jak to wyjdzie. Christine Baranski, którą uwielbiam za role komediowe, bo potrafi zagrać wariatki jak nikt inny, jako matka Leonarda bawi od samego początku serialu. Pojawia się raz na jakiś czas, by zdołować syna, wytknąć mu brak sukcesów i ostudzić jego zapał do czegokolwiek, a przede wszystkim jako psychiatra zanalizować jego postawę życiową i problemy. Jednocześnie widzimy ją w scenach jak śpiewa z Sheldonem albo upija się z Penny. I tym razem Christine Baranski daje radę. Jest cyniczna, naukowa, zimna, obcesowa, żadnych uczuć nie przejawia w stosunku do nikogo, no chyba, że delikatną pogardę wobec religii. Została postawiona w trudnej sytuacji. Jako naukowiec, wierzący tylko w fakty, twarde dowody musi zmierzyć się z Mary Cooper, kobietą bogobojną acz niezmiernie konkretną, dowcipną i mającą ogromne pokłady cierpliwości dla Sheldona. I choć na początku starły się tak, że poleciało pierze, to jednak obie nauczyły się czegoś od siebie. Nie będę zdradzać szczegółów. Poza tym świetnym momentem odcinka była opowieść matki Sheldona o tym, jak wychowała go na geniusza.
Fantastyczny również jest wątek drugoplanowy, czyli Bernadette kontra Howard, Raj i Stuart. W domu matki Howarda, w którym teraz mieszkają panuje bałagan. Bernadette czuje się jak matka trzech nastolatków, którym trzeba ugotować, uprać i posprzątać. I oczywiście postanawia zagonić panów do roboty. A robi to dokładnie w swoim stylu. I niechby jej który podskoczył.
Czekam na finał sezonu, który będzie już jutro. Mam nadzieję, że sprawi on, że z niecierpliwością będę czekać na dziewiąty sezon, który jakoś odświeży serial choć trochę, bo jak wiecie zapewne dziesiąty sezon jest już zamówiony. Aczkolwiek powinien on być ostatnim. Po co niszczyć coś dobrego, lepiej skończyć wcześniej niż za późno.
Ps. Od dzisiaj to mój ulubiony facepalm:)