Jak z bałaganiary stałam się minimalistką

Tak wiem, że po tym tytule większość  z was – a przynajmniej Ci, którzy czytają
Stulecie od jakiegoś czasu- wytrzeszczają właśnie oczy. Przecież ja ciągle
robię porządki, ciągle coś sprzątam i wywalam, gdzie tam do bałaganiarstwa. A
widzicie jak się można pomylić? Choć raczej nie powinnam mówić o
bałaganiarstwie, ale o chomikowaniu.  Bo chomikowałam wszystko, miałam bilety do kina, stare zeszyty, pamiętacie coś takiego jak pele-mele? – przy wczorajszych porządkach znalazłam trzy, kalendarze, rysunki, książki, maskotki, wszystko co nie było śmieciami. To nie była mania zbieracza, tylko rzeczy, które wydawały mi się ważne, pamiątkowe, albo z którymi nie potrafiłam się rozstać – patrz książki i maskotki.
Do 2012 roku tylko raz robiłam takie wielkie porządki. Gdy
dostałam własny pokój (początek podstawówki) i wywalałam zabawki, którymi się
już nie bawiłam, na które byłam za duża i tak dalej. Potem nigdy już takich porządków nie zrobiłam.
Nawet przeprowadzka w wieku 19 lat nie spowodowała generalnych porządków. Nie
wyrzuciłam żadnych rzeczy. Tym bardziej, że zmieniałam metraż na większy, co nie
wymagało ode mnie wyrzeczeń.
W 2012 przy okazji remontu stwierdziłam, że coś tych gratów
dużo. Cały pokój zapchany nie tylko książkami, ale różnymi szpargałami,
przydasiami innymi duperelami, które zbierały tylko kurz. I to skłoniło mnie do
odgruzowania pokoju, łazienki, tym bardziej, że lada moment wychodziłam za mąż
i jeszcze rzeczy małżonka musiały się zmieścić.
  
I tak krok po kroku, rok po roku wciągało mnie to
porządkowanie coraz bardziej. Z każdym przeczytanym poradnikiem i każdym
programem o porządkowaniu robiłam wokół siebie więcej miejsca. Pisałam już
kiedyś, że trzeba uważać, żeby nie przesadzić i nie powyrzucać rzeczy, które
lubimy, kochamy, które są nam potrzebne. Ale z drugiej strony wiecie co, w
każdej książce, którą przeczytałam na temat porządkowania, minimalizmu, a
ostatnio nawet feng shui jedną z zasad jest: Nie ma złych decyzji. Nawet jeśli
wyrzucimy coś, co nam się wydaje, że jesteśmy do tego przywiązani, to po
miesiącu zapomnimy, że w ogóle coś takiego mieliśmy. I wydaje mi się, że ta
zasada rzeczywiście działa, nie żałuję ani jednej wyrzuconej rzeczy, co więcej
nie pamiętam już nawet większości z nich. Nowe zajmuje miejsce starego. 
http://happysolez.tumblr.com/post/47620080380
Mało tego powiem Wam, że mimo, że systematycznie robię
porządki od prawie trzech lat, ciągle znajduję coś do wyrzucenia. Na przykład
wczoraj sięgnęłam do wielkiego pudła (wiecie to duże z Ikei) z pamiątkami, stare
kalendarze, listy, pocztówki, kartki z życzeniami i nagle okazało się, że z
tego wszystkiego zostały mi tylko listy i parę drobiazgów, zmieściło się w
pudełku na buty. Do całej tej reszty w ogóle nie byłam przywiązana, nie musiałam
się zastanawiać nad każdą rzeczą, po prostu brałam do ręki i wyrzucałam.  
I tak, zaskakuje mnie to, że kiedy wydaje mi się, że
wyrzuciłam już wszystko co mogłam, znajduję kolejne pudełko, kolejną szufladę
czy półkę pełne dziwnych rzeczy, niewidzianych od wieków. I znowu wyrzucam –
tak się zastanawiam, czy to się kiedyś skończy?
Jako dziecko a potem nastolatka miałam sporo rzeczy,
wszystkie szafki i regały były zapchane ile się dało. Pokój miałam nieduży i
przede wszystkim podłużny, słabo ustawny przez co wszędzie coś leżało, tworząc
mniej lub bardziej uporządkowany chaos. Teraz mam dużo miejsca, a mimo to nie
chcę go zagracać, bo odkryłam, że mniej rzeczy to mniej sprzątania. Tak wiem,
Kolumb ze mnie, ale jednak. Nie muszę już wycierać każdej figurki porcelanowej
osobno, bo ich po prostu nie ma na półkach. Nie mam miliona półek do wytarcia,
ani zastawionej podłogi, więc nie muszę przesuwać czy wynosić  foteli, puf, pudełek i cholera wie czego
jeszcze żeby  tę podłogę odkurzyć. W
ciągu tych trzech lat wyrzuciłam tyle rzeczy, że gdybym miała to zrobić za
jednym razem to potrzebowałabym wielkiego kontenera na śmieci, ciężarówki na
rzeczy przeznaczone do PCK i jakiegoś antykwariusza albo dwóch, którzy
przejrzeliby te wszystkie książki. Całe szczęście, że jednak rozłożyłam to
wszystko w czasie. I nagle z zabałaganionego bałaganu (bo inaczej się tego nie
da nazwać), mam czystą, spokojną przestrzeń, gdzie moje dziecko może spokojnie
wędrować. A ja mam więcej czasu,  bo mniej
rzeczy to mniej mebli, mniej mebli to mniej sprzątania. I choć nie jestem
zwolenniczką minimalizmu całkowitego w każdej dziedzinie, to w pewnym sensie
stał się on moim stylem życia. I bardzo mi z tym dobrze.