Bo to co modne nie zawsze znaczy nasze

Kiedy prawie trzy lata temu podjęłam decyzję, by ograniczyć moją biblioteczkę tylko do tych ulubionych pozycji, część moli książkowych pukała się w głowę. Jak to tak? Pozbywać się książek? Zwariowała. Określiłam wtedy jasno cel – biblioteczka zawierająca moje ulubione tytuły, autorów, serie, ze względu na moje zainteresowanie miały to być głównie pozycje historyczne. Dziś po niespełna trzech latach osiągnęłam swój zamiar, który prezentuje się m.in. tak:

Ale nie biblioteczką będę się dzisiaj chwalić. Zauważyłam ostatnio, że pojawił się nowy trend wśród moli książkowych/blogerów książkowych – bo to jednak nie są równoznaczne pojęcia – do właśnie jak to określają personalizacji biblioteczek (swoją drogą nie lubię słowa personalizacja, jest długie i trudne do wymówienia). Co więcej trafiłam na kilka blogów, których właściciele piszą o swoich postanowieniach związanych z ograniczeniem zbiorów książkowych do właśnie konkretnych autorów, serii czy gatunków i 90% z nich pragnie, aby ich biblioteczka prezentowała głównie tytuły związane z historią, zarówno beletrystykę jak i książki naukowe, popularnonaukowe itp. I wiecie co, trochę mnie to zasmuciło, uwielbiam historię, uwielbiam kryminały i 90% książek na moich półkach to właśnie taka tematyka, ale mam wrażenie, że część tych szumnych zapowiedzi to jest taka na zasadzie popatrzcie jakie dobre tytuły czytam, sama historia,  a nie jakiś tam Grey (wybaczcie, ale obecna faza na Greya i mnie się udzieliła, po prostu wszędzie jest coś o filmie).  Nie przeczę, że część tych osób rzeczywiście chce mieć spersonalizowaną bibliotekę, że część naprawdę lubi historię, czy wręcz kocha, ale mam nieodparte wrażenie, że spora grupa robi to dla widza, czysto pokazowo, tak jakby wstydem było mieć biblioteczkę powieści obyczajowych, albo kryminałów, no z fantastyką jest znacznie lepiej, bo to ogromne grono czytelników i to raczej takich którzy czytają prawie wyłącznie ten gatunek, więc oni nawet personalizacji nie musieli robić, bo im od początku sama wyszła.

Druga kwestia to taka, że niewątpliwie historia stała się modna. Dzięki takim autorom jak Sławomir Koper, Jerzy Besala, Iwona Kienzler, Ewa Stachniak, Kamil Janicki, jak przepięknie wydane pozycje PWN-u, a także nieco szerzej – popularność powieści Philippy Gregory, a co za tym idzie historii Anglii, dzięki serialom o Tudorach, Borgiach, o Wojnie Dwóch Róż ludzie rzucili się na poznawanie historii Polski i świata. Cieszy mnie to oczywiście, bo to naprawdę ciekawe i warte uwagi opowieści, niejednokrotnie lepsze od tych fikcyjnych, ale powiedzmy sobie szczerze nie każdy musi kochać historię,  tak jak nie każdy musi kochać klasykę literacką czy lektury ambitne, takiego powiedzmy Ulissesa – dla mnie to jest ambitna lektura. To co czytamy nie musi być wyznacznikiem poziomu naszej wiedzy czy inteligencji, bo znam mnóstwo mądrych ludzi, którzy zaczytują się w Danielle Steel czy harlequinach i odwrotnie, takich czytających Joyce’a, a nie mających pojęcia, w którym roku wybuchło Powstanie Warszawskie. A wstydzenie się swoich książek, tego co ma się na półkach jest po prostu głupie, tak samo jak robienie czegoś dla mody. Historia jest modna, ale to nie znaczy, że musisz ją pokochać. To tak jakbyś zmieniał/a fryzurę za każdym razem, kiedy pojawia się nowy trend, nawet jeśli ten nowy styl kompletnie do Ciebie nie pasuje.

Nie myślcie, że tylko narzekam, bo do pesymistów to raczej nie należę, ale smutno mi jak widzę ludzi robiących coś na pokaz,  a nie z pasji. Chcecie mieć takie własne, osobiste, wymarzone, wychuchane biblioteczki to miejcie, chwała i cześć Wam za to – ale niech to będą rzeczywiście wasze ukochane książki, a nie to co w danym momencie jest trendy.


   
A na koniec, na osłodę życie oto moje książki o tematyce historycznej:

Wybaczcie to ostatnie krzywe zdjęcie, ale nie chciało mi się stołu odsuwać, żeby je zrobić porządnie:) Poza tym na zdjęciu nie ma jeszcze kilku tytułów o średniowieczu, bo są schowane z tyłu, a jestem za leniwa, żeby je wyjmować:) Część z tych książek mam również w ebookach, bo nie ukrywam, że ostatnio wygodnej mi czytać na kindlu niż na papierze.
A wy co sądzicie o -niech będzie użyjmy tego słowa – personalizacji biblioteczek? Ma to sens czy wręcz przeciwnie? Bo że nie warto tego robić podążając za modą to oczywiste i wiem, że tutaj raczej podzielacie moje zdanie,  a może nie?