Kicz, kicz, kiczem pogania. No dobra film ma być pastiszem, okej, rozumiem, przyjęłam konwencję. Ale pastisz powinien być śmieszny, a „Jeździec znikąd” niestety taki nie jest. Wręcz przeciwnie jest koszmarnie nudny i cały czas się zastanawiam skąd wzięła się na filmweb.pl ocena 6,8. Chyba, że chodzący po dachach koń przyczynił się do tak wysokiej noty, bo to były jedyne momenty, kiedy naprawdę się śmiałam.
Fabuła „Jeźdźca znikąd” zapowiadała się intrygująco. Wiadomo, że komedia, więc widz nastawiony jest na zabawę, której nie otrzymuje. Początek, kiedy stary Tonto zaczyna opowiadać o przygodach, które dzielił z tytułowym jeźdźcem sprawiają, że film zaczyna się oglądać z zainteresowaniem. Pierwsze sceny w pociągu również powodują, że narastała we mnie chęć na zobaczenie dalszego ciągu. I to był ostatni moment kiedy pomyślałam, że to będzie fajny film. Sekwencja goni sekwencję, niezwiązane ze sobą w żaden sposób gagi wyskakują niczym klaun z pudełka, pomieszanie z poplątaniem, które funduje nam Gore Verbinski robi wrażenie, jakby on sam się pogubił w swoich pomysłach. Za dużo ich miał i koniecznie chciał zmieścić w jednym filmie, co tylko wydłużyło go do nudnych dwóch i pół godziny. Wątek miłosny napisany jakby od niechcenia, tylko po to, żeby był, a można było z niego zupełnie zrezygnować i film nic by na tym nie stracił, a śmiem twierdzić, że nawet by zyskał. Główni bohaterowie, czyli Tonto i Reid mieli stanowić kontrast, Indianin wierzący w duchy przodków, mający własną filozofię i własny cel w życiu oraz prawnik, chcący wprowadzić w miasteczku zasady przestrzegania i poszanowania prawa, w miejsce dotychczasowego ‘róbta co chceta’. To też nie wyszło reżyserowi, bo owe kontrasty w żaden konkretny sposób ze sobą nie walczą. Dialogi między Tonto i Reidem są mdłe i pozbawione jakiejkolwiek iskry, która powinna buchać między bohaterami, kiedy spierają się o swoje racje.
Niestety „Jeździec znikąd” zawiódł mnie na całej linii. Sztuczne sceny, bezbarwni bohaterowie, nieco rozlazła fabuła. Nastawiałam się na coś w rodzaju rewelacyjnego „Buta Manitu”, a dostałam nudną i głupią historię, którą Verbinski usiłował nieudolnie poskładać. I ostatnia rzecz, która mnie zirytowała do reszty. Któż wpadł na tak genialny pomysł, by zrobić do tego filmu dubbing? Sądząc po treści i niektórych scenach, raczej był on dozwolony od 12 lat, a w tym wieku już się nadąża za napisami. No ostatecznie można było dać lektora, ale dubbing? Zepsuł cały film! Tragedia, tragedia i jeszcze raz tragedia. Nie polecam! A jeśli już koniecznie chcecie obejrzeć, to proponuję wersję z napisami.